Mam na imię Patrycja. To mój pierwszy blog. Mimo, że sama nie uważam tego co piszę za coś cudownego, to jednak chciałam się w końcu tym podzielić. Liczę na wasze komentarze i zachęcam do odwiedzania częściej mojego bloga.
Poniżej dodaję opowiadanie napisane z perspektywy mężczyzny na potrzeby jednego konkursu. To ono zainspirowało mnie do utworzenia tego bloga. Mam nadzieję, że się wam spodoba.
17
marca 1915
Wraz ze strugami pierwszego, wiosennego deszczu zalała mnie
fala wspomnień. Przypomniało mi się zeszłoroczne, cudowne lato i początek
jesieni.
Pamiętam jak razem chodziliśmy na łąkę, rozkładaliśmy koc i
rozmawialiśmy o wszystkim. Nie obchodziło nas nic. Świat mógł się walić a ty
nadal trwałabyś w moich objęciach. Kiedy zamykam oczy widzę ciebie w morzu
czerwonych tulipanów, śmiejącą się. Wiatr rozwiewa twoje kasztanowe włosy, a ja
przyglądam się twojej twarzy. Zawsze ciekawiło mnie spojrzenie twoich
niebieskich oczu. Mimo ich poważnego wyrazu były ciepłe, kryło się w nich
letnie niebo. Mogłem tak na nie patrzeć bez ustanku. Cóż chyba można to było
nazwać zakochaniem. Każdy dzień mijał
nam nieubłaganie szybko. Minął czerwiec, lipiec i w końcu również sierpień.
Postanowiliśmy, że w pierwszym tygodniu września wyjedziemy gdzieś razem, tylko
my dwoje. Udało się. Kupiłem nam niewielki domek w Tomaszowie Mazowieckim w
okolicach Zalewu Sulejowskiego.
Pierwsze dni były zwyczajne. Dojechaliśmy na miejsce,
rozpakowaliśmy się i poszliśmy przejść się na plażę. Pogoda była piękna. Słońce
grzało nasze twarze swoimi radosnymi promieniami, woda była ciepła jak
marzenie. Spacerowaliśmy wzdłuż brzegu, lekko mocząc swoje nogi. Oglądaliśmy malowniczy
zachód słońca siedząc na molo.
Któregoś popołudnia oparła się o moje ramię i wyszeptała
wprost do mojego ucha słowa, które były tak ciche i łagodne jak głos skowronka:
„Chciałabym, żeby było tak już zawsze”.
Jej słowa poruszyły mnie. Miałem ochotę oddać jej cały świat
za ten promienny uśmiech, który lepiej niż słońce oświetlał każdą chwilę
zmieszania, smutku i żalu. Byłem po prostu szczęśliwy.
Nagle oderwała się od mojego ramienia i rzuciła się biegiem
w stronę morza krzycząc: „Łap mnie”. Chwilę później już doganiałem ją i razem
śmialiśmy się pośród delikatnych fal. Ze wszystkich stron otaczali nas ludzie,
ale nas to nie obchodziło. Cali mokrzy powoli wyszliśmy na brzeg. Momentalnie
ogarnęło nas zmęczenie, więc postanowiliśmy wrócić do domu.
W czasie drogi nie mówiliśmy zbyt wiele, ale cisza, która
nam towarzyszyła wcale nie była krępująca. W oddali, co jakiś czas słychać było
śmiechy młodzieży bawiącej się w klubach. Ale to nie było w tej chwili ważne,
liczyliśmy się tylko my. Kiedy dotarliśmy na miejsce wzięliśmy szybki prysznic
i usiedliśmy razem na ganku. Wtedy padło pytanie, które zmieniło wiele, a można
by rzec, że nawet wszystko.
„Kochasz mnie?” zapytała mnie spokojnie, siedząc obok na ławce.
„Tak” – odpowiedziałem bez najmniejszej chwili zawahania. „Za co?” To pytanie
było dużo trudniejsze niż poprzednie. Zacząłem się zastanawiać. Mijały sekundy,
minuty, a ja wciąż nie wiedziałem co odpowiedzieć. Na szczęście po jakimś
czasie zauważyłem, że usnęła. Dobrze, że chociaż ona. Przez całą noc myśli biły
się w mojej głowie – czy aby na pewno ją kocham? A jeśli tak, to, za co?
Pytania bez prostej odpowiedzi. Jedno nieodpowiednie słowo mogło być końcem
naszej znajomości. Nie miałem przed nią wielu kobiet, a nawet, jeśli miałem, to
były one zupełnie inne. Po wielogodzinnych rozmyślaniach doszedłem do przykrego
wniosku – ona jest dla mnie bardziej jak siostra. Nie wiedziałem, jak jej o tym
powiedzieć by jej nie zranić. Na dworze zrobiło się zimno, więc zaniosłem ją do
środka i otuliłem mocno kocem. Sam ruszyłem nad wodę zostawiając jej na stole
kartkę z napisem „muszę to wszystko przemyśleć”. Ciężko było mi myśleć o tym,
co będzie rano, ale to było nieuniknione.
To, co działo się, kiedy wróciłem, było spełnieniem
najgorszych koszmarów. Znana mi od tygodni osoba zmieniła się nie do poznania.
Jej oczy nie miały już niewinnego wyrazu. Były smutne i pełne rozczarowania.
Ten widok złamał mi serce. Nie chciała ze mną rozmawiać jedyne słowa, jakie
wyszły z jej ust to prośba o jak najszybszy powrót do Łodzi.
Milcząc spakowaliśmy się i udaliśmy w drogę powrotną. Już
nigdy więcej nie wymieniliśmy ani jednego słowa. To smutne. Kiedyś byliśmy
gotowi oddać za siebie życie, a dziś nawet nie dajemy rady wyjaśnić sobie
jednej, głupiej wątpliwości.
A
może byśmy tak jedyna,
Wpadli
na dzień do Tomaszowa?
Może
tam jeszcze zmierzchem złotym
Ta sama cisza trwa wrześniowa…
Julian
Tuwim „Przy okrągłym stole”
wow! pierwsze slowo ktore nasunelo mi sie namysl po przeczytaniu... ta historia jest taka piekna i smutna az sama zaczelam sie zastanawiac na moim zyciem... :) bardzo mi sie podobalo :)
OdpowiedzUsuń