- Jullian?
Było już dobrze po
trzeciej w nocy, kiedy odebrała telefon. Nie było to łatwe, ale jakoś się
udało.
- Callie? – Obcy głos.
Nie wiedziała, co się dzieje, jednak postanowiła kontynuować rozmowę. Przez jej
głowę przewijało się milion myśli.
- Tak. Czy coś się
stało? Z Jullianem wszystko w porządku?
- Obstawiam, że tak ma
na imię. Nie do końca. Miał miejsce wypadek…
Resztę słyszała jak
przez mgłę.
- Gdzie?
- Na rogu Mercer i
Grand. Zabierają go do Saint Vincent.
- Dziękuję za telefon.
W tej chwili jej serce
galopowało w niesamowicie szybkim tempie. Zastanawiając się, co Jullian robił o
takiej godzinie w samochodzie, w mgnieniu oka ubrała się i wyszła przed budynek
złapać taksówkę. Nie mogła w tym stanie prowadzić. Kiedy znalazła się w jednej
z nich, dziękowała Bogu za to, że żyje w Nowym Jorku – bezsennym mieście.
- Do szpitala świętego
Vincenta, najszybciej jak się da.
Pojazd wlókł się w
nieskończoność. Czuła, że szybciej doszłaby na pieszo. Kiedy zatrzymali się na
miejscu, rzuciła taksówkarzowi pieniądze, a sama szybko, nie dbając o resztę,
już wbiegała do budynku.
- Mogłabym się
dowiedzieć, gdzie znajdę Julliana Moore. Został tu przywieziony, pewnie chwilę
temu. – Widząc nierozumiejące spojrzenie recepcjonistki, szybko dopowiedziała.
– Wypadek na rogu Mercer i Grand.
- Jest pani kimś z
rodziny?
- Jestem jego
narzeczoną. – Małe kłamstwo, jednak bez niego szanse na jakiekolwiek wiadomości
były znikome.
- Jest na sali
operacyjnej. Przy schodach w prawo. Tam powinni pani powiedzieć coś więcej.
Nie było czasu na
uprzejmości.
Kłamstwo ma krótkie
nogi. Kto mógł przewidzieć, że tak szybko znajdzie się tu matka Julliana?
Kobieta spojrzała na Callie, wyglądającą jak przysłowiowe siedem nieszczęść,
nie rozumiejąc, co dziewczyna tu robi. Po chwili jednak dotarło to do niej.
- Pani Moore, tak
strasznie mi przykro, że spotykamy się w takich okolicznościach. Nie wiem, czy
mnie pani pamięta. Callie Wilson.
- To ty jesteś tą
tajemniczą dziewczyną mojego syna.
To było oczywiste
stwierdzenie, jednak Callie czuła się w obowiązku potwierdzić jej
przypuszczenia.
- Tak. Wiadomo już, co
z nim? Co się w ogóle stało?
- Kierowca drugiego
samochodu się zagapił i w niego wjechał. Prawdopodobnie to wstrząs mózgu, ale
mogło być znacznie gorzej.
- Nie ma pani nic
przeciwko temu, że tu jestem?
- Oczywiście, że nie.
Widzę, że ci na nim zależy. Może nie byłam najlepszą matką, ale chcę szczęścia
mojego syna.
Siedziały w ciszy, póki
z sali nie wyłonił się lekarz.
- Panie są z rodziny
pana Moore’a?
- Tak – odpowiedziały
równocześnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz motywuje do dalszego pisania, więc zachęcam Was do zostawiania po sobie śladu :)