- Jullian –
-
Wujku, pogramy w chińczyka? – Zapytał mój ukochany siostrzeniec Toby. Nie potrafiłem
odmówić temu czteroletniemu szkrabowi. Zresztą chyba żadnemu dziecku nie
mógłbym odmówić. Kiedy byłem mały moi rodzice nie rozpieszczali mnie. Rzadko
dostawałem od nich coś, czego chciałem, mimo że nie narzekaliśmy na brak
pieniędzy, dlatego za jeden ze swoich celów życiowych ustanowiłem sobie
uszczęśliwianie dzieci. Nie chciałem, żeby odczuwały ten smutek i
rozczarowanie, które ja kiedyś czułem. Z tą inicjatywą przyłączyłem się do
wolontariatu w mojej dzielnicy. Mniej więcej dwa razy w tygodni odwiedzałem
miejscowy dom dziecka, w którym zabawiałem dzieciaki opowiadając historyjki,
grając z nimi w gry, wymyślając różnego rodzaju łamigłówki. W święta
przebierałem się za Mikołaja lub Zajączka Wielkanocnego i przynosiłem im
prezenty. Nie były to szczególnie drogie zabawki, ale radość, jaką wywoływały
napełniała moje serce i sprawiała, że przez całe dnie chodziłem z uśmiechem
przyklejonym do twarzy.
-
Pewnie – odpowiedziałem i poszedłem do jego pokoju po pudełko. Dobrze, że Katie
do mnie zadzwoniła. Nie wyobrażałem sobie lepszego sposobu na spędzenie tego
wieczoru.
Rozłożyłem
planszę, po czym zostawiłem Tobiego, żeby poustawiał nam pionki, w czasie gdy
ja udałem się po sok i szklanki. No dobra może to nie był wymarzony plan na ten
wieczór. Zdecydowanie wolałbym w tym czasie wisieć na telefonie jak ostatnia
sierota i rozmawiać z Callie. Kompletnie mi odwaliło. Czułem się trochę jak
psychopata. Od naszej rozmowy minęły już dwie godziny, a ja zdążyłem już setki
razy wyobrazić sobie jej twarz, włosy, figurę. Ciężko było dopasować to sobie
do głosu, ale nie mogłem powstrzymać mojej wybujałej wyobraźni.
Graliśmy
w warcaby około pół godziny, kiedy zauważyłem, że Tobiemu oczy się zamykają.
Podniosłem go z dywanu i zaniosłem do łóżka. Sam posprzątałem resztę zabawek i
zająłem miejsce przed telewizorem. Do powrotu Kate i Marcela została godzina.
Byli na kolacji z naszą mamą. Też dostałem zaproszenie, ale raczej z
grzeczności. Ostatni raz widziałem ją dwa lata temu na pogrzebie ojca. Jakiś
czas wcześniej wyprowadziłem się z domu. Miałem dość tego, że chcą zaplanować
moje życie. Nie potrzebowałem ich pieniędzy, ani pracy w rodzinnej firmie,
którą teraz zarządzał Marcel. Po prostu nie fascynowało mnie to, a właściwie tego
nie znosiłem. Zdziwiło mnie, że ojciec nie zablokował mojego konta, ale w sumie
to się z tego cieszę. Dzięki temu wspieram dom dziecka, w którym jak już
mówiłem jestem wolontariuszem.
Moje
życie nie jest tak interesujące, jakby się mogło wydawać. Z jednej strony
młody, dość przystojny facet, natomiast z drugiej mól książkowy. Tak,
książkowy. Uwielbiam wieczorem usiąść w fotelu, z kubkiem ciepłej herbaty i
poczytać dobry kryminał. Moim kompletnym idolem jest Harlan Coben. Chciałbym
kiedyś napisać coś tak dobrego, jak on, ale mam słomiany zapał i już po kilku
rozdziałach straciłbym wątek. Dlatego pozostaje mi czytanie. Właśnie czytaniem
postanowiłem się zająć do powrotu siostry. Jako, że mamy taki sam gust,
chwyciłem „Mistyfikację” mojego ulubionego autora z jej półki i zagłębiłem się
z lekturze. Ciężko było mi się skupić. Rozmyślałem ciągle o Callie. Próbowałem
ją sobie wyobrazić, co było cholernie trudne, ze względu na brak jakiegokolwiek
punktu odniesienia.
Na
całe szczęście moim cierpieniom psychicznym na ratunek przybyła moja siostra.
Padła obok mnie na kanapę i bezczelnie wyrwała mi książkę z rąk.
-
Hej! – Krzyknąłem na nią oburzony.
-
Oj Jullian nie udawaj, że czytałeś. Znam cię i wiem, ze twoje myśli były daleko
stąd. To…, kim jest ta panna i czy istnieje szansa, że ją poznam? –
Bezpośrednia, jak zawsze.
Jako,
że zawsze starałem się przy niej być szczery, także tym razem nie połakomiłem
się na kłamstwo, które mogłoby mnie uratować przed gradem pytań.
-
Poznałem ją przypadkiem i w sumie wcale jej nie znam, także ty również nie masz
na to szans. A teraz oddawaj książkę!
-
Poproś ładnie, to może ci ją pożyczę.
Mała
szantażystka.
-
Prooszę.
-
Ujdzie. – Z ociąganiem oddała mi powieść.
Pożegnałem
się z nią i z Marcelem, którego do tej pory nie zauważyłem i ruszyłem w drogę
powrotną do domu. Jutro miałem dzień wolny, także postanowiłem się wyspać.
Otwierając
drzwi byłem przygotowany na atak ze strony mojego ukochanego buldoga – Timiego.
Całym sercem kochałem tego psiaka. Dostałem go na urodziny od Katie. Mimo tego,
że pomieszkiwał ze mną dopiero od trzech miesięcy, bardzo się do siebie
przywiązaliśmy.
-
No chodź Tim. Zaraz nałożę ci coś do jedzenia, a potem lecimy w kimę stary.
Cześć :)
OdpowiedzUsuńJestem bloggerką kosmetyczną, i za pośrednictwem pewnej firmy zostałam "zatrudniona" do tego, żeby rozsyłać informację o konkursie stworzonym właśnie dla bloggerek :)
Ja już wygrałam w tym konkursie, czekam na swoją paczkę, która ma przyjść jutro. Może i Tobie się uda :)
Konkurs tutaj:
http://hotawards.pl/wygraj-kosmetyki/njqv8v3
Świetnego masz bloga, powodzenia :)