-
Jullian –
Postanowiłem
odwiedzić Callie w trakcie jej pobytu w Londynie. Już w dniu, w którym mi o tym
powiedziała, zacząłem organizować cały wyjazd. Sprawdziłem miejsce konferencji
i zabukowałem bilet lotniczy i pokój w hotelu. Kiedy wczoraj wieczorem wybrałem
numer Callie, szybko powitała mnie poczta głosowa. Nie przejąłem się tym
zbytnio, ale to ze zignorowała mój telefon także dziś była dziwna. Siedząc na
hotelowym łóżku zastanawiałem się, czy wszystko u niej w porządku. Kilka
dobrych lat rozmawialiśmy dzień w dzień, a teraz bez słowa dwa dni przerwy?
Callie jest odpowiedzialna i porządnicka, co oznacza, że nie słynie z
zapominalstwa. Powinna być na lotnisku jutro około dwunastej, wtedy dowiem się
co się dzieje.
Tak wygodnie spało mi się na wielkim łóżku, że o mało nie zaspałem. Kiedy spojrzałem na zegarek, wskazywał on jedenastą. Biorąc pod uwagę to, że właściwie żeby się w pełni przygotować powinienem być na nogach już od godziny, sytuacja przedstawiała się fatalnie. Nabrałem rozpędu i w ciągu piętnastu minut byłem już odświeżony i przebrany. Patrząc przez okno, zauważyłem kłębiące się ciemne chmury. Trochę nie pasowały do moich planów, więc wygląda na to, że muszę dodatkowo cały dzień zaplanować od nowa. Ma się tego pecha. Zatrzasnąłem za sobą drzwi pokoju i zjechałem windą na parter. Zapytałem wczoraj portiera o najlepsza kawiarnię w mieście i na moje szczęście okazało się, iż znajduje się ona niedaleko lotniska, na które zamierzałem. Złapałem taksówkę i w ciągu piętnastu minut dotarłem na miejsce. Zamówiłem kawę i świeże ciasteczka maślane, po czym udałem się na lotnisko. Stałem między dwiema młodymi kobietami. Wydawały się równie zdenerwowane czekaniem jak ja. Kiedy z samolotu wyszło dwóch mężczyzn w mundurach, zauważyłem na ich twarzach ulgę i ogromną radość. Zanim zdążyły dobiec do swoich mężów, mój świat stanął w miejscu. Tuż za żołnierzami pojawiła się burza brązowych loków. Moje serce zabiło szybciej i omal nie wyskoczyło z mojej piersi, kiedy nasze oczy się spotkały. Zdziwienie szybko zastąpiły ból i smutek. Co się dzieje?
Tak wygodnie spało mi się na wielkim łóżku, że o mało nie zaspałem. Kiedy spojrzałem na zegarek, wskazywał on jedenastą. Biorąc pod uwagę to, że właściwie żeby się w pełni przygotować powinienem być na nogach już od godziny, sytuacja przedstawiała się fatalnie. Nabrałem rozpędu i w ciągu piętnastu minut byłem już odświeżony i przebrany. Patrząc przez okno, zauważyłem kłębiące się ciemne chmury. Trochę nie pasowały do moich planów, więc wygląda na to, że muszę dodatkowo cały dzień zaplanować od nowa. Ma się tego pecha. Zatrzasnąłem za sobą drzwi pokoju i zjechałem windą na parter. Zapytałem wczoraj portiera o najlepsza kawiarnię w mieście i na moje szczęście okazało się, iż znajduje się ona niedaleko lotniska, na które zamierzałem. Złapałem taksówkę i w ciągu piętnastu minut dotarłem na miejsce. Zamówiłem kawę i świeże ciasteczka maślane, po czym udałem się na lotnisko. Stałem między dwiema młodymi kobietami. Wydawały się równie zdenerwowane czekaniem jak ja. Kiedy z samolotu wyszło dwóch mężczyzn w mundurach, zauważyłem na ich twarzach ulgę i ogromną radość. Zanim zdążyły dobiec do swoich mężów, mój świat stanął w miejscu. Tuż za żołnierzami pojawiła się burza brązowych loków. Moje serce zabiło szybciej i omal nie wyskoczyło z mojej piersi, kiedy nasze oczy się spotkały. Zdziwienie szybko zastąpiły ból i smutek. Co się dzieje?
Zaczekałem, aż odbierze swoją
walizkę, po czym podszedłem do niej wręczając jej kawę i ciastko.
- Co ty tu robisz? - Zapytała
mnie na wstępie.
- Postanowiłem pokazać Ci Londyn
- odparłem, jakby była to najzwyczajniejsza rzecz na świecie.
- Jullianie, powinieneś wrócić
do siebie.
Zdziwił mnie ten zimny ton.
Chciała mnie od siebie odsunąć, ale nie ma takiej opcji.
- Myślę, że powinniśmy
porozmawiać. A kiedy, jak nie teraz? Odbiorę cię do hotelu, gdzie zostawisz
swoje rzeczy i wybierzemy się na lunch i herbatę oczywiście.
- Jestem zmęczona podróżą.
- Dziwne, bo wyglądasz jakbyś
tryskała życiem. Będę cię dręczył dopóki nie powiesz mi o co naprawdę chodzi.
- Nie mogę - rzuciła cicho,
biorąc łyk kawy. Była coraz smutniejsza i bliska płaczu.
- Nie płacz. - Ostrożnie ją
przytuliłem. - Chodź.
Wyciągnąłem ją z lotniska i
odwiozłem do hotelu, którego nazwę mi podała. Przez resztę drogi była bardzo
zamknięta.
- Dziękuję i przepraszam -
szepnęła, kiedy byliśmy na miejscu.
- Nie masz za co. - Wpatrywałem
się w tą jeszcze kilka dni temu pewną siebie i zdeterminowaną kobietę. Teraz
wydawała się krucha, jakby każde moje słowo lub gest mógł ją zranić. Cholera
nie mogłem na to patrzeć.
- Callie, spójrz na mnie. -
Kiedy nie zrobiła tego, o co ją poprosiłem, uniosłem delikatnie jej głowę w
moja stronę. - Powiedz o co chodzi.
- To co robimy jest nie fer.
- W jakim sensie? - Nie
rozumiałem.
- Chodzę z Johnem i nie mogę go
zostawić. Być może poczułam coś do ciebie tamtej nocy, ale nie możemy tego
ciągnąć, bo będzie z każdym dniem bolało bardziej, a nie wiem, czy jestem
gotowa ponieść tego konsekwencje.
- Możemy się tylko przyjaźnić.
- Przyjaźń damsko-męska jest
niemal nierealna w tych czasach. Nie narażajmy się na większe straty.
- Nie wytrzymam bez naszych
rozmów - wyznałem. - Może chociaż raz w tygodniu?
Zamyśliła się. Dotknąłem jej
lewej ręki. Zauważyłem, że spod rękawa wyglądały fioletowe plamy.
- Dobrze, ale to ja będę do
ciebie dzwonić i raczej będzie to w ciągu dnia.
- Nie ma najmniejszego problemu.
Jestem do twojej dyspozycji. - Lepsze to niż nic. - Callie, mam do ciebie
pytanie. Co ci się stało w rękę?
Tak szybko, jak wypowiedziałem
to zdanie, zabrała dłoń jak najdalej od mojej ręki.
- Upadłam, to nic takiego. Muszę
już iść.
Zostawiłem jej bagaże
bagażowemu.
- Callie, czy pozwolisz zabrać
mi się na herbatę jutro? Wiem, że nie chcesz tego ciągnąć, ale nie mam co
robić, a Londyn nie nadaje się do podziwiania samemu.
- To będzie nasze ostatnie takie
wyjście. - Posłała mi najsmutniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałem.
- Przyjdę po ciebie za
piętnaście pierwsza.
- Będę czekała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz motywuje do dalszego pisania, więc zachęcam Was do zostawiania po sobie śladu :)