- Jullian –
Za jakie grzechy ja się na to zgodziłem? Do
jasnej cholery mam już 29 lat, a ona nadal potrafi zmusić mnie do udziału w
jakimś pieprzonym bankiecie. A Kate, jak na złość, zapragnęła żebym się tam
pojawił i nie pomogła w odwiedzeniu mojej ukochanej matki od tego pomysłu.
Wiążąc granatowy krawat pasujący do ciemnego garnituru i perfekcyjnie białej
koszuli, które były na mnie nieco przymałe, ale nie miałem odpowiedniej alternatywy,
wytykałem sobie odebranie telefonu od mojej rodzicielki.
- Przecież nie masz pracy w ten wieczór, wiem, bo
sprawdziłam. Możesz od czasu do czasu się poświęcić.
W dupie mam takie poświęcenie. Zanudzę się tam na
śmierć, a znając moją matkę nie pozwoli mi wyjść do końca.
- Jesteś mi to winien.
Ominie mnie dzisiejsza rozmowa z Callie. Minęły
już trzy lata od mojego przypadkowego telefonu. Nadal nie udało nam się
spotkać, co jest beznadziejne, ale to po części moja wina. Mój przyjaciel
znalazł nam pracę w Los Angeles i byłem zmuszony się przeprowadzić. Jednak to
była oferta nie do odrzucenia. Nie dość, że dobrze płatna praca to dodatkowo
darmowe mieszkanie w mieście aniołów i brak śniegu zimą.
Nie sprzedałem swojego apartamentu w Nowym Jorku,
bo za bardzo jestem do niego przywiązany. Zresztą czasem wpadam na dłużej do
miasta, przykładowo żeby odwiedzić Tobiego.
Stojąc w starej łazience, lekko psiknąłem się
perfumami i zszedłem pod mieszkanie do czekającej na mnie czarnej limuzyny, w
której siedziała zniecierpliwiona mama.
- Ile można się szykować? - Po co się witać z
synem po pół roku nie widzenia? Trzeba go przecież najpierw za coś ochrzanić.
- Możemy już jechać? Chcę mieć to jak najszybciej
za sobą. - Burknąłem zirytowany.
- Tym razem masz zostać do końca. - Czy tylko ja
zamiast słów słyszę skrzeczenie?
- Wiem.
I to by było tyle z rozmowy. W ciszy przebyliśmy
resztę drogi. W galerii czekałem tylko aż się oddali żeby pozabawiać gości i
ruszyłem prosto do baru.
- Ciężki wieczór? - Zapytał mnie barman, kiedy
wydawał mi moje whisky.
- Jakby nie patrzeć jeszcze się na dobre nie
zaczął.
W chwili, w której chciałem wziąć łyka alkoholu,
ktoś bez skrupułów mi go wyrwał.
- Jullianie, tym razem nie pozwolę ci się upić-
powiedziała moja siostra, po czym zwróciła się do barmana. - Ten pan ma limit
do jednego kieliszka szampana przez cały dzisiejszy wieczór. Mam pana na oku -
dodała zabierając mnie do przygotowanego dla nas stolika.
- No braciszku opowiadaj, co ostatnio dzieje się
u ciebie w LA.
- Wszystko po staremu. Chociaż właściwie moja
kariera tam dobiega końca.
Usłyszałem dźwięk przychodzącej wiadomości, ale
jako że nie wypadało odebrać jej w towarzystwie, tylko ją wyciszyłem, przy
okazji zauważając, że sms jest od Callie.
- Pod koniec przyszłego tygodnia wracam do was.
- Czemu?
Wydawała się szczerze zdziwiona, a ja nie
chciałem jej zdradzać prawdziwego powodu.
- Skończyła mi się umowa i brakowało mi was pod
ręką.
- No jasne. Nie chcesz to nie mów. O widzę kilku
znajomych, zaraz wracam.
I już jej nie było. Zostałem sam przy stoliku bez
alkoholu, bez towarzystwa.
- Jullian? - Głos, który wywołał moje imię
brzmiał znajomo, ale nie do końca mogłem skojarzyć z nim osobę. Odwróciłem się
powoli i zobaczyłem pana Hamiltona, najlepszego przyjaciela mojego taty.
Lubiłem tego staruszka. Był dla mnie jak dziadek. Jakby tak spojrzeć wstecz, to
ostatnio widziałem go na pogrzebie.
- We własnej osobie, wciąż ten sam - powiedziałem
wstając i przytulając się do niego.
-Nic się nie zmieniłeś. Powiedz chociaż, że
niedługo mogę się spodziewać twojego ślubu, bo chciałbym go dożyć.
-Niestety jeszcze nie znalazłem tej jedynej, ale
obiecuję, że będzie pan pierwszym zaproszonym na ślub.
-Mam taką nadzieję chłopcze. Przepraszam cię, ale
te stare pierniki mnie wołają. - Mrugnął do mnie i odszedł.
Usiadłem na powrót do stolika i przypomniałem
sobie o smsie od Callie. Okazało się, że ona też nie może dziś rozmawiać. I tak
głupio się czułem bez rozmowy z nią. To była taka tradycja.
Schowałem telefon do kieszeni marynarki po cichu
przeklinając moją siostrę, kiedy podeszła do stolika z mamą oraz oszałamiającą
szatynką w zielonej sukni. Niestety obok niej zauważyłem jakiegoś chłopaka.
Usiadła obok mnie, lekko się uśmiechając.
- Żeby nie było niezręcznie, to jest mój brat...
Nie dałem jej dokończyć.
- Jullian.
Kiedy to powiedziałem twarz szatynki zbladła.
- Tak właśnie. Jullianie poznaj moich przyjaciół.
Callie i chłopak John.
Zauważyłem, że Callie mówi coś na ucho Johnowi i
odchodzi w kierunku łazienki. Na pierwszy rzut oka wydawała się jakaś znajoma.
Jednak raczej sam nie dojdę do tego skąd ją mógłbym znać.
Wróciła po pięciu minutach, a na jej twarzy nadal
nie było uśmiechu.
-Wszystko w porządku? - Zapytałem, kiedy usiadła.
-Niestety nie.
Po tych słowach zrozumiałem wszystko. Przede mną
stała moja Callie. Ta sama, której głos pozbawiał mnie koszmarów i o której
zobaczeniu marzyłem, jak o niczym innym. Wyglądała milion razy lepiej niż w
moich marzeniach. Brązowe włosy okalały jej twarz w kształcie serca, wielkie
brązowe oczy lśniły delikatnym blaskiem. Była średniego wzrostu, ale idealnie
odnalazłaby się przy moim boku. I co najważniejsze miała chłopaka.
Czemu mi o tym nie wspomniała?
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie tak
wyobrażałem sobie to spotkanie. Z tego też powodu całą kolację spędziłem
milcząc lub potulnie pokazując mojej matce. Jednak nie mogłem się powstrzymać
od zerkania od czasu do czasu na Callie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz motywuje do dalszego pisania, więc zachęcam Was do zostawiania po sobie śladu :)