******
- Kate, kochanie tak się cieszę,
że przyjechałaś! - Już na wejściu wpadłam w zabójczy uścisk mojej rodzicielki.
To będą pierwsze
święta, które spędzę z Blackline' ami. Odkąd otrzymałam zaproszenie od
Patricii, nie mogłam o tym nie myśleć. Gdybym musiała stawić czoła tylko jej i
Jackobowi, to nie byłaby tragedia, ale do tego zacnego grona miała dołączyć
moja siostrzyczka i Nick z rodziną. Nie widziałam go od dobrych kilku miesięcy
i nie potrzebowałam tego spotkania. Z małego wywiadu, który przeprowadziłam, a
właściwie z relacji Maca, dowiedziałam się, że nadal jest singlem. Wciąż czułam
coś do niego, jednak należał do mojej przeszłości, związanej z życiem w
kłamstwie i rozczarowaniami, a to zostawiłam bezsprzecznie za sobą. Niestety
żaden z moich kolejnych chłopaków, nie żeby było ich nie wiadomo ilu, bo w
sumie tych dwóch jakoś się napatoczyło, nie znaczył dla mnie tyle co Nickolaj.
Głupie serce. Ale to był mniejszy problem.
- Też się cieszę -
odparłam, kiedy w końcu pozwoliła mi się odsunąć na odległość ręki.
- Świetnie ci w
nowej fryzurze i widzę, że styl też zmieniłaś. Wyglądasz na dużo dojrzalszą.
Nie mogę uwierzyć, iż minął tak krótki czas od naszego ostatniego spotkania.
- Kochanie, -
dobiegł do nas z kuchni głos taty - Wiem, że cieszysz się z przyjazdu Kate, ale
może jednak pomogłabyś mi z zestawieniem stołu?
- Już idę. Katherine
poradzisz sobie sama?
- Pewnie. Myślę, że
Jackob bardziej cię potrzebuje.
I tak zostałam sama
w przedsionku. Z jednej strony miałam wielką ochotę wybiec i nie wracać, ale
nie chciałam zawieźć Patricii. Zajęłam kurtkę i weszłam w głąb domu. Już prawie
zapomniałam, jak pięknie on się prezentował. Do tego wielka choinka, wznosząca
się na dwa metry, świeciła delikatnym, złotym blaskiem świec. Czysta magia.
Spełnienie dziecięcych marzeń.
- A kogo to moje
piękne oczy widzą? Myślałam, że nie masz zamiaru wracać. - Wspominałam kiedyś,
jak bardzo kocham moją siostrę?
- Ciebie też miło
widzieć Violett.
- Nie ekscytuj się tak
tymi świętami, to prawdziwe piekło i akurat nie ja jestem tego przyczyną –
rzuciła i wyszła.
Czy ona była dla mnie
miła? No może nie miła, ale nie obraziła mnie. Świąteczny cud! Podążyłam szlakiem
jej i niesamowitych zapachów, które sprawiały, że aż ślinka mi ciekła. Salon został
całkowicie przemeblowany. Zniknęły z niego fotele, kanapa i stolik, a ich
miejsce zajął wielki podłużny stół otoczony krzesłami. Wyglądał jakby zaraz
miał się ugiąć. Jeszcze nigdy nie widziałam tak wielkiego indyka!
- Kate! – Poczułam jak
coś rzuca się na mnie. No tak, przecież jest tu też rodzina Nicka. – Kate, tak
dawno cię nie widziałam!
- Meg, jakaś ty duża! –
Podniosłam ją i okręciłam wokół własnej osi.
- A ty wyładniałaś!
Rozbrajał mnie jej
entuzjazm. Do teraz nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo mi jej brakowało. Nie
tylko jej.
- Mała ma rację. Miło cię
widzieć.
Nick. Jego głos obudził
we mnie coś, co nie powinno się przy nim budzić. Nie po takim czasie. Odwróciłam
się w kierunku, z którego dochodził jego głos. Aż zaparło mi dech w piersiach. Wyglądał
dojrzalej i zdecydowanie wyprzystojniał. Postawiłam Meg i podeszłam do niego
się przytulić.
- Zmieniłeś się.
- Ty również, ale to
dobra zmiana, chociaż będzie mi brakowało tych długich loków.
Uśmiechnęłam się i
odsunęłam od niego.
- Dzieciaki siadajcie! Nie
po to tyle pracowaliśmy, żeby teraz się marnowało.
- Jeszcze raz bardzo
dziękuję wam za zaproszenie – powiedziałam, zajmując miejsce obok Nicka, który
odsunął dla mnie krzesło.
- Jesteś częścią
rodziny, jakby nie patrzeć. – Usłyszałam głos Viol.
- Dość gadania. –
Jackob przemówił. – Rzadko widzimy się w takim gronie i trzeba to dobrze
wykorzystać. Chciałbym wam życzyć spełnienia marzeń, szczęścia i zdrowia. Chciałbym
żebyśmy cieszyli się sobą każdego wspólnie spędzonego dnia. A teraz zajadajmy,
bo trochę zgłodniałem.
Po skończeniu przemowy
zabrał się za krojenie indyka. Pałaszowaliśmy zgodnie, przerywając sobie od
czasu do czasu historiami o mijającym roku. Niestety stałam w centrum
zainteresowania. Właściwie ten rok nie był interesujący. Nic już nie wydawało
się interesujące, odkąd wyprowadziłam się z Dobsonu. Nie żebym narzekała. Kiedy
najedliśmy się do syta, Meg zaciągnęła nas pod choinkę. Nick, Viol i ja
usiedliśmy z nią na miękkim dywanie i pomogliśmy odpakować prezenty. Znalazły się
tam pudełka i dla nas. Otworzyłam swój. Znajdował się w nim złoty łańcuszek z
zawieszką w kształcie skrzydła i małym diamencikiem.
- To jest piękne. Bardzo
wam dziękuję – rzuciłam się, żeby uściskać rodziców.
- Nie ma za co. Uznaj to,
za spóźniony prezent urodzinowy. Przykro nam, że nie mogliśmy przyjechać.
- Kate, tu jest jeszcze
jedno pudełko da ciebie. – Usłyszałam głosik Meg.
Spojrzałam pytająco na
Patricię, ale ona wyglądała na szczerze zszokowaną. Wzięłam prezent, ale nie
zdążyłam go rozpakować, bo Nick wziął mnie pod rękę i wyprowadził na zewnątrz.
- Zaraz wrócimy –
rzucił do pozostałych.
- Nick, co się dzieje?
Otoczył nas chmurą
ciepła, żebyśmy nie musieli zakładać kurtek.
- Brakowało mi cię,
Kate.
- Mi ciebie też. – Odpowiedziałam
szczerze.
- Otwórz prezent.
Powoli otworzyłam
pudełko. Leżała w nim malutka… różdżka. Spojrzałam na niego skonsternowana.
- Ale co to ma znaczyć?
- Wiem, że może ci
czasem brakować magii, dlatego przelałem tu trochę swojej mocy.
- Jak to zrobiłeś? Przecież…
- Nie ważne. Chciałem,
żebyś miała przy sobie cząstkę tego, co straciłaś, mimo, że zrobiłaś to na
własne życzenie.
Przytuliłam go mocno.
- Bardzo dziękuję. Nie wiesz,
ile to dla mnie znaczy.
Z nagłego przypływu
radości pocałowałam go. Jak się akurat złożyło, był to pocałunek pod jemiołą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz motywuje do dalszego pisania, więc zachęcam Was do zostawiania po sobie śladu :)