sobota, 14 lutego 2015

ever liar 65

- Hej Rosie! Idziemy na te zakupy?

- Jasne!

Z uśmiechem na ustach poszłyśmy do centrum. Nie miałam zielonego pojęcia, co podarować przyjaciółce na jej dwudzieste już urodziny. Liczyłam na to, że może Rose mi pomoże, ale jak już znalazłyśmy się na placu, znajdującym się między rzędami różnorakich sklepów, obie nie mogłyśmy się zdecydować, w którym kierunku pójść.

- Hmmm. Co ty na to, żeby kupić jej specjalną apteczkę, wiesz z tych takich z pełnym wyposażeniem na każdą okazję? – Zaproponowała Rose.

- Genialny pomysł. Do tego możemy dorzucić jakąś fikuśną kartkę z życzeniami. Cieszę się, że zgodziłaś się ze mną przyjść. Bez ciebie nie wiedziałabym, co robić i pewnie skończyłabym siedząc na jednej z ławek i popijając sok pomarańczowy.

- Och no proszę cię. Obie doskonale wiemy, że nienawidzisz soku pomarańczowego – uśmiechnęła się do mnie.

- Touche. W takim razie kierunek apteka!

Przekraczając próg poczułam się skrępowana i przerażona. Wystarczył jeden rzut oka na kasę i już wiedziałam dlaczego. Stał przy niej Ed. Szybko skierowałam się w stronę półek z lekami, mając nadzieję, że mnie nie zauważy.

- Kate, możemy pogadać? – Usłyszałam obok siebie jego głos i cała pokryłam się gęsią skórką.
Rose zaczęła się dyskretnie oddalać, mimo, że w duchu błagałam ją, by tego nie robiła. Bałam się go. Co prawda świadomość, że w aptece jest kilka innych osób dodawała mi nieco pewności, ale to nie dawało mi tyle ile bym chciała.

- Przepraszam jestem zajęta.

- Posłuchaj mnie, chociaż przez chwilę.

W tym momencie po raz pierwszy od wejścia tu spojrzałam mu prosto w twarz. Zauważyłam, że miał rozciętą wargę i podbite oko i żałowałam, że to nie ja go tak urządziłam.

- Masz minutę. To i tak za dużo, biorą pod uwagę to wszystko.

Nie musiałam mu tego wyjaśniać. Miał chociaż na tyle przyzwoitości, żeby skłonić głowę.

- Przepraszam. Musiałem to zrobić, bo w innym wypadku straciłbym cię na zawsze.

- Już mnie straciłeś, nie dotarło to do ciebie?

- Tak, ale przynajmniej jesteś żywa.

Odwrócił się i wyszedł, a ja znalazłam Rose, stojącą przy kasie. Dzielnie trzymała język za zębami.

- Mogę wam w czymś pomóc? – Zapytał aptekarz.

- Tak szukamy w pełni wyposażonej apteczki. Najlepiej, żeby nie była zbyt wielka, ale ważne, żeby zawierała wszystkie potrzebne rzeczy.

- Myślę, że mam coś takiego na zapleczu. Poczekajcie chwilę.

- No dobra dłużej nie wytrzymam. O czym gadaliście? – A jednak wybuchła.

- Nieważne. Trochę się ostatnio między nami skomplikowało i dowiedziałam się o kilka rzeczy za dużo. Zostawiłam go. Chciał mnie tylko przeprosić.

- Ale twoja mina wskazuje na to, że mu nie wybaczyłaś.

- Może być? – Ucieszyłam się słysząc głos aptekarza. Otworzył przed nami apteczkę. W dwóch rządkach leżały zwinięte bandaże, woda utleniona i wiele innych rzeczy. Wydawała mi się idealna.

- Bierzemy – rzuciłam szybko.

Zapłaciłam i ruszałyśmy do księgarni. Lubiłam zapach książek. Gdybym nie pomagała u Maca, pewnie pomagałabym tutaj.

- Hej Amber! Widzę, że interes kwitnie – rzuciłam uprzejmie, mimo, że było to dalekie od prawdy.

- Nie żartuj Katie. Rose, jak dawno ja cię tu nie widziałam. Potrzebujecie czegoś kochane?

Amber była córką właścicielki księgarni. Miała około 35 lat. Mama często kupowała mi książki w nagrodę za dobre wyniki w nauce czy zachowanie. Przebierałam w książkach już od dzieciństwa i pomimo tego, czułam, że będę to jeszcze robiła przez lata. Chciałabym kiedyś mieć taką swoją księgarenkę w wielkim mieście. Móc obserwować ludzi przez pryzmat książek.

- Właściwie, to już się zdecydowałam.

Wybrałam kartkę z dużym tortem i siedzącym obok niego misiem. Na środku, brokatowymi literami wypisane były słowa „Happy Birthday”. Środek był pusty. Postanowiłam sama wpisać życzenia.

Całe zakupy załatwiłyśmy o wiele szybciej niż myślałam, tak, że znalazłyśmy jeszcze czas na coś do picia.

-------------------
za tydzień będzie więcej akcji :D

sobota, 7 lutego 2015

ever liar 64

miłego czytania kochani :D
----------------------------------
- Ej to boli! – Pisnęłam.

Siedziałam przywiązana do krzesła. Słyszałam tykanie stojącego za mną zegara. Przede mną na kanapie siedział Ed, zaciągając się kolejnym już papierosem. Wyglądał na znacznie starszego, niż był. Miał zaciętą minę. Obok niego leżał mały, ostry nóż.

Zdecydowanie mam pecha do facetów.

- Przepraszam. – Podszedł do mnie i lekko poluzował sznur. – Tak lepiej?

Kiwnęłam głową.

- Czy to wszystko ma związek z tą kobietą z domu kultury? – Zapytałam.

Na jego twarzy odmalowało się zdziwienie.

- Skąd o tym wiesz? A zresztą teraz to mało istotne. – Wrócił na swoje miejsce i pochylił się w moją stronę. – Skoro już ci wygodnie, to myślę, że możesz mi odpowiedzieć na kilka pytań.

- O co tu chodzi? Co chcesz ze mną zrobić?

- Musisz tylko wiedzieć, że odkąd cię poznałem, chciałem zrezygnować, jednak nie mam wyboru.

Czuję się, jak w jakiejś pieprzonej telenoweli.

- Podobno jesteś moim przeznaczeniem – te słowa wypowiedział jakby z bólem.

- Dzięki, ale chyba gdzieś to już słyszałam. A no tak, Nick powiedział mi to samo. Nie żeby mi to nie schlebiało, ale… - uznałam, że humor pomoże mi odwrócić na jakiś czas jego uwagę. Musiałam bardzo ostrożnie przepalić sznur, którym byłam związana. Nie mogłam dopuścić, aby Ed zauważył dym. Nie wiedziałam, co zrobię jak mi się to uda, ale póki co, to jedyna rzecz, która przyszła mi do głowy. Patrząc na niego chyba mi się udało.

- Nie o takie przeznaczenie mi chodziło – był wyraźnie skonsternowany.

- Aha. No dobra udało ci się mnie zmylić. Czyli nie chcesz buziaka? – Spojrzałam na niego zalotnie i uśmiechnęłam się. Lekko poprawił się i zgasił szybko papierosa, po czym roześmiał się.

- No proszę cię Kate. Nie dasz rady tego przepalić, a twoje odwracanie uwagi…. Posłuchaj mnie uważnie. Nic ci nie zrobię. To – wskazał na nóż – jedynie środki ostrożności. Chcę się tylko od ciebie dowiedzieć, czegoś o twojej prawdziwej rodzinie.

- Czemu?

- Już ci mówiłem. Chcesz coś do picia? – Zapytał zupełnie bez związku z tematem.

Nie czekając na moje potwierdzenie udał się do kuchni. Mimo moich najszczerszych chęci, nie udało mi się uwolnić, ani odrobiny mocy. Po chwili Ed wrócił ze szklanką soku. Zdziwiło mnie, że wiedział, gdzie go trzymamy. Podstawił mi szklankę i ostrożnie się napiłam. Smakował nieco inaczej, niż zwykle.

- No dobra, mamy 10 minut zanim zacznie działać.

- Co zacznie działać?

- Serum prawdy. Wiem, że niczego byś mi nie powiedziała, gdybym ci go nie dał, a muszę zdobyć te informacje dziś.

***
- Kate wróciliśmy!

Przetarłam oczy i wstałam z kanapy. Spojrzałam na swoje nadgarstki i się przestraszyłam. Miałam na nich czerwone ślady. Gdyby mama je zobaczyła, byłoby po mnie. Szybko narzuciłam na siebie bluzę, która o dziwo leżała na fotelu.

- Hej mamo.  Jak było w pracy? – Zapytałam pomagając jej z zakupami.

- Dobrze. A co w szkole?

- W sumie to nic. Gdzie tata?

- Tutaj – odpowiedział, całując mnie w czoło. Tego mi było trzeba. – Zimno ci?

- Trochę. Ale spokojnie nie jestem chora.

- To dobrze. Wiesz rozmawialiśmy z mamą i możesz iść na te urodziny, ale pod warunkiem, że wychodzisz punkt jedenasta i ja cię odbieram.

- Dziękuję. Jesteście najlepsi! – Rzuciłam się i ich ucałowałam.

- Nie ciesz się aż tak. To jedyny wyjątek. Za to sprzątasz w tym tygodniu cały dom.

No dobra to mnie trochę ostudziło, ale i tak cieszyłam się jak diabli.

- Lecę na górę się pouczyć. A i jutro po szkole pojadę do centrum, bo jeszcze nie miałam czasu, żeby coś kupić dla Julie. Potrzebujecie czegoś?

- Nie, a teraz zmykaj. Nie nadużyj tym razem naszego zaufania.

- Już nigdy tego nie zrobię. Kocham was!


Cała w skowronkach wparowałam do swojego pokoju. Ta wiadomość pozwoliła mi na chwilę zapomnieć o tym, co powiedziałam Edowi.