niedziela, 11 września 2016

Call me XL

- Callie –

- Tak, wszystko z nim dobrze. Pewnie powinien więcej odpoczywać i mniej mówić, ale na to chyba nic nie poradzimy – uśmiechnęłam się do telefonu.

- W końcu to Jullian. Musisz mu to wybaczyć – zaśmiała się Kate. Słychać było, że polepszył jej się humor. Już na samym początku rozmowy, zakazałam jej wracać się do szpitala. Była już prawie przy swoim mieszkaniu. Na całe szczęście pani Moore już zapewne była w trakcie odprężającej kąpieli i, pomimo zamartwiania się o stan swojego syna, starała się zregenerować siły. Nie chciałam jej tego odbierać, dlatego to do Katherine zadzwoniłam.

- Odpoczywaj spokojnie, a ja się nim zajmę. Chciałam zadzwonić do twojej mamy, ale…

- Nie musisz mi nic mówić. Widziałam ją przecież. Trzymaj się tam. Tak właściwie, to kiedy go wypiszą?

- Nie wiem. Z tego co wiem, rozmawiają teraz z doktorem. Dam ci znać. Odpocznij, a potem przywieź mamę.

- Tak jest – rozłączyła się.

Mi też chyba przydałaby się chwila snu, ale to dopiero, kiedy reszta wesołej rodzinki zmieni wartę przy naszym poszkodowanym.

Weszłam niepewnie przez drzwi, spodziewając się zastać tam jeszcze lekarza. Najwyraźniej zagadałam się z Kate, bo jego już nie było w pomieszczeniu, a Jullian wpatrywał się we mnie z dziwacznym wyrazem twarzy.

- Coś się stało? – Zapytałam bez ogródek.

- Nie, a czemu miałoby się coś stać?

Czy coś mnie ominęło?

- Jullian, jesteś słabym aktorem. Czy lekarz powiedział coś, co cię zaniepokoiło?

- Nie. Mogłabyś usiąść koło mnie? – Kiedy zajęłam miejsce na krześle, złapał mnie za rękę. – No może nie do końca.

Czułam, że robię się blada. Krew odpłynęła mi z twarzy. Coś jest nie tak? Przecież miało być dobrze.

- To nic złego. Uspokój się i posłuchaj mnie uważnie. To nie jest idealne miejsce, ani czas i wiem o tym doskonale – wykonał głęboki wdech, po czym kontynuował. – Właściwie, wierz mi lub nie, myślałem o tym, już od bardzo dawna, chyba od naszej drugiej czy trzeciej rozmowy. Wiedziałem, że jesteś inna, oczywiście w pozytywnym aspekcie tego słowa. Bardzo mi na tobie zależy. Jesteś moim lekarstwem, Callie. Jakkolwiek głupio to brzmi.

Zaśmiałam się cicho.

- Kontynuując. Może nasza rzeczywista znajomość nie trwa długo, jednak bardzo cię kocham. Chciałbym, żebyś była ze mną już na zawsze, a przynajmniej tak długo, ile wytrzymasz. Wiesz, że jestem czasami ciężki w obyciu. Powinienem teraz uklęknąć, ale w obecnym stanie, pielęgniarka przypatrująca się nam zza drzwi mogłaby dosypać mi jakichś prochów na sen, dlatego po prostu zapytam.

Wyjął z pod poduszki małe, białe pudełeczko. Kiedy je otworzył zaparło mi dech w piersiach. Znajdował się w nim srebrny pierścionek. Był prosty. Na środku znajdował się granatowy kamień. Niewielki, jednak pięknie błyszczał w promieniach słońca, padających zza białych żaluzji.

- Callie Wilson, czy uczynisz z siebie tą nieszczęśnicę i zostaniesz ze mną aż do śmierci?

Nietypowe oświadczyny. To jest coś, czego mogłam się po nim spodziewać.

- O ile ty, Jullianie Moore, wiesz, na co się piszesz, prosząc mnie o to.

- Oczywiście. Nigdy w życiu nie byłem niczego tak pewien.

- W takim razie, moja odpowiedź brzmi tak.

Pocałowałam go delikatnie w usta. Kiedy chciał przedłużyć pocałunek, ostrożnie się odsunęłam.

- Kilkanaście godzin temu miałeś wypadek, na amory przyjdzie czas, kiedy cię wypiszą – powiedziałam, kiedy wsuwał pierścionek na serdeczny palec mojej lewej dłoni. Po ukończeniu tej czynności pocałował mnie w rękę.

- W takim razie dokończymy za kilka dni – uśmiechnął się szeroko.

- Co takiego powiedział ci lekarz?

- Coś, co właśnie stało się faktem dokonanym. Callie Moore. Ładnie brzmi.

- A co byś powiedział na Jullian Wilson? – Chyba wolałam jego nazwisko. Kiedy je wypowiedział, poczułam motylki w brzuchu.

- Wiem, że wolisz moje – puścił mi oczko.

- Powinieneś się trochę przespać. Pewnie za jakiś czas przyjedzie twoja mama z resztą i mogą się nie okazać tak miłosierni jak ja.

- Pod warunkiem, że śpisz ze mną. Nie obraź się, Call, ale wyglądasz jakbyś tego potrzebowała.

- Zdrzemnę się na fotelu – widząc, że zamierza zaprotestować, uniosłam rękę. – Ani mi się waż protestować. Dobranoc.

Pocałowałam go w policzek, a sama położyłam się na niewygodnym siedzeniu.

***
Cztery dni później, po serii intensywnych badań i innych tego rodzaju czynności, jakże przyjemnie dłużących się, Jullian w końcu mógł opuścić szpital. Na tę okazję, zjechali się jego mama, Kate, a także Marcel. Toby został w domu z opiekunką, ze względu na przeziębienie.

- Miałeś tak mało rzeczy? A gdzie twoja mała biblioteczka?

- Mamo, zabrałem wszystko, co miałem. Po prostu chcę się znaleźć w swoim domu z narzeczoną.

Uśmiechnęłam się mimowolnie. Jego rodzina bez zbytniego szoku przyjęła wiadomość o naszych zaręczynach. Trochę to było dezorientujące, bo jakby nie patrzeć znamy się nie długo. Rozmowy to jednak nie jest to samo, co spotkanie twarzą w twarz. Jednak cieszę się niezmiernie. Nie mogę zapomnieć miny Ruby, kiedy ją o tym poinformowałam. Myślałam, że jej szczęka opadnie do ziemi, jak to czasami dzieje się w kreskówkach.

- Najpierw wpadniecie do nas. Jestem pewna, że mały już się nie może doczekać. Strasznie za tobą tęsknił, braciszku – powiedziała Kate.

Zgodnie z jej zaleceniami, skierowaliśmy się do ich domu. Oczekiwałam Tobiego wyskakującego zza drzwi i wpadającego w objęcia Julliana, jednak to nie nastąpiło. Mały musiał się na prawdę źle czuć. Wszyscy od razu skierowaliśmy się do jego pokoju. Nie było go tam, podobnie jak w żadnym innym pomieszczeniu.

- Może wyszedł gdzieś z opiekunką? – Zaproponowałam.

- Nie wyprowadziłaby chorego dziecka z domu. Zadzwonię do niej.

Po pięciu minutach wszystko było jasne.

- Powiedziała, że jakiś mężczyzna go zabrał. Podobno kazaliśmy mu go przywieźć.

- Opisała go?

Nigdy w życiu nie przypuszczałabym, że coś takiego się może zdarzyć. Myślałam, iż osoba za to odpowiedzialna, ma jakieś resztki mózgu, w końcu, kto by porywał niczemu winne dziecko? Co prawda opiekunka powinna zadzwonić do Kate czy Marcela. Jednak mężczyzna w dobrze skrojonym, drogim garniturze budzi zaufanie. Zwłaszcza, kiedy wie jak podejść kobietę. A on z pewnością się na tym zna.

Katherine trzymała się kurczowo męża, przeklinając raz po raz. Jej oczy lśniły łzami.

Gdziekolwiek zabrałeś to siedmioletnie dziecko, John, znajdę cię i nie puszczę ci tego płazem. Po spojrzeniu Julliana, wiedziałam, że myślał o tym samym.

-KONIEC-


piątek, 9 września 2016

Call me XXXVIII

- Callie –

Każda minuta oczekiwania była męczarnią. Za każdym razem, kiedy z sali operacyjnej ktoś wychodził, podrywałam się na równe nogi, niestety nic to nie dawało. Żadna z informacji, którą mogli się z nami podzielić, nic nie wnosiła. Nienawidziłam niewiedzy. Kolejne współczujące spojrzenie, kolejne „lekarze są dobrej myśli”, „niedługo powinniśmy wiedzieć więcej”. Nie łatwiej byłoby zarzucić jakimś medycznym terminem? To by mnie bardziej uspokoiło.

Kilka razy byłam w stołówce, gdzie znajdowały się automaty z napojami i jedzeniem. Nie powinnam pić więcej niż trzy kawy dziennie, ale nie mogłam odpłynąć. Zaopatrywałam też mamę Julliana. To musiało być dla niej cięższe, biorąc pod uwagę, że nie tak dawno straciła męża.

- Callie?

Odwróciłam się i zobaczyłam Kate zmierzającą w moją stronę. Wtuliła się w moje ramiona, próbując powstrzymać cisnące jej się do oczu łzy.

- Wszystko będzie z nim w porządku. – Wyszeptałam jej do ucha.

- Skąd możesz to wiedzieć?

- Uwierz mi, poczułabym to. On da sobie radę, w końcu najlepiej go znasz.

Uniosła kąciki ust delikatnie ku górze.

- Dziękuję.

Zaprowadziłam ją do poczekalni. Usiadłyśmy na krzesłach i w ciszy wpatrywałyśmy się w drzwi po naszej lewej.

W momencie, w którym moja cierpliwość sięgała już zenitu, w końcu dostałyśmy informacje, że operacja się powiodła.

- Obrzęk mózgu był niewielki. Za kilka godzin powinien się wybudzić ze śpiączki.

- Kiedy będziemy się mogły z nim zobaczyć? – Zapytałam.

- Jedna z pan może mu dotrzymywać towarzystwa. Pielęgniarka zaraz wskaże salę.

Podziękowałyśmy doktorowi.

- Myślę, że Callie powinna przy nim posiedzieć. Wyglądasz na bardzo zmęczoną mamo. Podrzucę cię do domu i się prześpisz – Zadecydowała Kate. – Teraz, kiedy wiemy, że wszystko jest w porządku, możesz sobie na to pozwolić. Callie będzie nas informować, jeśli coś się zmieni.

- Może lepiej ty z nim zostań? – Nie byłam częścią rodziny Julliana. One miały większe prawo być tu.

- Nie ma takiej opcji. Zresztą i tak muszę wpaść do domu. Trzymaj się.

Uścisnęła mnie delikatnie.

- Do zobaczenia. Pani Moore – skinęłam głową.

- Mów mi Natalie.

Pomachałam kobietom i weszłam do pokoju. W niczym nie przypominał siebie. Usta nie tworzyły czarującego uśmiechu, ciało wyglądało na wiotkie.

Przysunęłam stojące w rogu krzesło bliżej łóżka, na którym leżał Jullian, i usiadłam na nim. Ścisnęłam delikatnie leżącą bezwładnie rękę. Nie przypuszczałam, żeby w ciągu najbliższych kilku minut ktoś się tu pojawił. Pozwoliłam więc wstrzymywanym łzom płynąć. Kiedyś, kiedy byłam kilkuletnim dzieckiem, myślałam, że pozbyłam się ich już wszystkich. Że każdy ma przydzielony ograniczony limit łez na całe życie. Rok po roku traciłam najbliższe mojemu sercu osoby. Osoby, które mnie wychowywały, które zajmowały się mną, kiedy rodzice spędzali czas w pracy. Wujek, dziadek, ciocia i babcia. To było za dużo. Zahartowałam się na lata. Ani jedna kropla więcej nie wypłynęła spod moich powiek przez wiele długich miesięcy. Jednak potem wróciły. Teraz, znowu siedząc w szpitalu, przy łóżku kogoś, kogo kocham, po raz kolejny uświadamiam sobie, jak życie jest kruche.

Unoszę jego rękę i przyciskam do policzka. Jest chłodniejsza niż zazwyczaj, jednak nie całkowicie zimna.

- Stanowczo za długo każesz nam na siebie czekać. – Szepcę.

Jakby te słowa były jakimś sekretnym zaklęciem. Czuję delikatne poruszenie. Jego powieki się otwierają, ale szybko je mruży. Za mocne światło. Unosi dłoń, żeby zakryć oczy. Chwilę później udaje mu się w końcu przyzwyczaić do jasności. I wtedy spogląda na mnie. Na jego twarzy pojawia się zdziwienie. Marszczy delikatnie brwi.

- Twoja mama i siostra pojechały do domu, żeby się odświeżyć. Jeśli chcesz zaraz do nich zadzwonię. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wszystko z tobą w porządku. Co ty robiłeś o takiej godzinie na mieście?

- Zwolnij. Zacznijmy od najważniejszej dla mnie w tym momencie rzeczy. Kim ty jesteś?


Czułam jak moje serce po raz kolejny tego dnia się zatrzymuje.

wtorek, 6 września 2016

Call me XXXIX

- Jullian -

Nigdy więcej nie wsiądę do samochodu o tak później godzinie. Albo wczesnej, zależy od punktu widzenia. Ból w głowie był niczym w porównaniu z bólem reszty części mojego ciała. Nie czułem, co prawda, żeby coś było trwale uszkodzone, jednak bolało jak cholera. Niektórym ludziom powinno się zabierać prawo jazdy i kluczyki zanim wyjdą na imprezę, czy cokolwiek w tym stylu.
Uwaga na przyszłość: zawsze odbierać dzieci z wszelkiego rodzaju wieczorowych wyjść.

Unoszę delikatnie powieki, ale zbyt jasne światło zmusza mnie do natychmiastowego ich opuszczenia. Chwilę później próbuję ponownie i jest już trochę lepiej. Wiem doskonale gdzie jestem. Jeden z pokoi w szpitalu św. Vincenta. Już kiedyś tu byłem. Właściwie całkiem nie dawno. Rozejrzałem się. Na krześle obok łóżka, trzymając mnie za rękę, siedziała Callie. Wyglądała na zmęczoną. Włosy miała w rozsypce. Jej twarz wyrażała ulgę.

- Twoja mama i siostra pojechały do domu, żeby się odświeżyć. Jeśli chcesz zaraz do nich zadzwonię. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wszystko z tobą w porządku. Co ty robiłeś o takiej godzinie na mieście?

Biorąc pod uwagę słońce za oknem, było już koło południa. Jeśli do tej pory siedziały ze mną należało im się chwilę odpoczynku. Chciałem dać im trochę czasu.

W tym momencie wpadłem na najgłupszy pomysł na świecie.

- Zwolnij. Zacznijmy od najważniejszej dla mnie w tym momencie rzeczy. Kim ty jesteś?

Miałem nadzieję, że to rozładuje, choć trochę napiętą atmosferę. Chciałem jej pokazać, iż wszystko jest w jak najlepszym porządku. Kiedy jednak zobaczyłem w jej oczach łzy, poczułem się jak ostatnia gnida.

- Callie, kochanie, ja tylko żartowałem. Wszystko jest w porządku.

I wtedy oberwałem w twarz. Porządnie. Skąd ona miała taką siłę?

- Jak mogłeś! Coś ty sobie, idioto, wyobrażał? – Zaczęła chodzić w kółko, próbując się czymś zająć, pewnie żeby po raz kolejny mi nie przywalić.

- Liczyłem na radość, uścisk jakiś może. W sumie powinienem się spodziewać takiej właśnie reakcji.

- Głupek. Czy ty wiesz, jak my się tutaj zamartwiałyśmy? To było jak potwierdzenie wszystkich naszych najgorszych scenariuszy! Gdybyś nie był poszkodowany, oberwałbyś jeszcze kilka razy. Ale twoja twarz jest już dostatecznie oszpecona.

Nie mogłem wyczuć, czy w tej chwili żartuje czy jednak mówi poważnie. Właściwie nie miało to dla mnie specjalnie znaczenia, póki ona nadal siedziała przy mnie. Musiało jej zależeć skoro została.

- Nie ważne. A wracając do twojego wcześniejszego pytania, znajomy poprosił mnie o zastąpienie go dziś wieczorem. Tak jakoś wyszło, że nie zgrałem się w czasie z tym idiotą. Właśnie, a co z nim?

- Z tego, co wiem, ledwo się poobijał. Nie wiem, jak to jest możliwe, ale to nie fer.

Uścisnąłem jej rękę, kiedy znowu zajęła swoje miejsce na krześle.

- Tak miało być. Grunt, że wszystko skończyło się dobrze.

- Chyba powinnam iść po lekarza. Trochę na ciebie czekaliśmy.

Uśmiechnąłem się.

- No to leć, mogłabyś potem zadzwonić do Kate i powiedzieć jej, że nie musi się już martwić?

- Oczywiście. Będę za pięć minut.

Ledwo drzwi się za nią zamknęły, a ponownie zostały otwarte. Najwyraźniej doktor robił właśnie obchód.

- Miło, że się pan obudził, panie Moore. Patrząc na pana kartę, myśleliśmy, że jeszcze kilka godzin to panu zajmie.

Poświecił mi latarką po oczach, sprawdzając odruchy źrenic.

- Wygląda na to, że wszystko w normie – powiedział, zapisując coś w karcie. – Coś pana boli?

- Wszystko po trochu. Ale da się to przeżyć.

- W takim razie cieszę się. Za jakąś godzinę pielęgniarka powinna przynieść panu leki delikatnie znieczulające. Spędzi pan tutaj jeszcze przynajmniej tydzień, dopóki nie upewnimy się czy wszystko, aby na pewno jest w porządku. Miał pan dużo szczęścia.

- To prawda. Bardzo panu dziękuję doktorze. Mógłbym prosić tylko o wodę?

- Za chwilę ktoś ją przyniesie.

- Jeszcze raz dziękuję. Mógłby pan poprosić tutaj moją dziewczynę?

Lekarz spojrzał na mnie nieco skonsternowany.

- Myślałem, że ta pani jest pańską narzeczoną.

Czy ja coś przegapiłem? W sumie podobało mi się to stwierdzenie.

- Tak. Tak. Po prostu to się stało nie dawno i najwyraźniej umknął mi ten fakt.

- Oczywiście.

piątek, 2 września 2016

Call me XXXVII

- Jullian?

Było już dobrze po trzeciej w nocy, kiedy odebrała telefon. Nie było to łatwe, ale jakoś się udało.

- Callie? – Obcy głos. Nie wiedziała, co się dzieje, jednak postanowiła kontynuować rozmowę. Przez jej głowę przewijało się milion myśli.

- Tak. Czy coś się stało? Z Jullianem wszystko w porządku?

- Obstawiam, że tak ma na imię. Nie do końca. Miał miejsce wypadek…

Resztę słyszała jak przez mgłę.

- Gdzie?

- Na rogu Mercer i Grand. Zabierają go do Saint Vincent.

- Dziękuję za telefon.

W tej chwili jej serce galopowało w niesamowicie szybkim tempie. Zastanawiając się, co Jullian robił o takiej godzinie w samochodzie, w mgnieniu oka ubrała się i wyszła przed budynek złapać taksówkę. Nie mogła w tym stanie prowadzić. Kiedy znalazła się w jednej z nich, dziękowała Bogu za to, że żyje w Nowym Jorku – bezsennym mieście.

- Do szpitala świętego Vincenta, najszybciej jak się da.

Pojazd wlókł się w nieskończoność. Czuła, że szybciej doszłaby na pieszo. Kiedy zatrzymali się na miejscu, rzuciła taksówkarzowi pieniądze, a sama szybko, nie dbając o resztę, już wbiegała do budynku.

- Mogłabym się dowiedzieć, gdzie znajdę Julliana Moore. Został tu przywieziony, pewnie chwilę temu. – Widząc nierozumiejące spojrzenie recepcjonistki, szybko dopowiedziała. – Wypadek na rogu Mercer i Grand.

- Jest pani kimś z rodziny?

- Jestem jego narzeczoną. – Małe kłamstwo, jednak bez niego szanse na jakiekolwiek wiadomości były znikome.

- Jest na sali operacyjnej. Przy schodach w prawo. Tam powinni pani powiedzieć coś więcej.

Nie było czasu na uprzejmości.

Kłamstwo ma krótkie nogi. Kto mógł przewidzieć, że tak szybko znajdzie się tu matka Julliana? Kobieta spojrzała na Callie, wyglądającą jak przysłowiowe siedem nieszczęść, nie rozumiejąc, co dziewczyna tu robi. Po chwili jednak dotarło to do niej.

- Pani Moore, tak strasznie mi przykro, że spotykamy się w takich okolicznościach. Nie wiem, czy mnie pani pamięta. Callie Wilson.

- To ty jesteś tą tajemniczą dziewczyną mojego syna.

To było oczywiste stwierdzenie, jednak Callie czuła się w obowiązku potwierdzić jej przypuszczenia.

- Tak. Wiadomo już, co z nim? Co się w ogóle stało?

- Kierowca drugiego samochodu się zagapił i w niego wjechał. Prawdopodobnie to wstrząs mózgu, ale mogło być znacznie gorzej.

- Nie ma pani nic przeciwko temu, że tu jestem?

- Oczywiście, że nie. Widzę, że ci na nim zależy. Może nie byłam najlepszą matką, ale chcę szczęścia mojego syna.

Siedziały w ciszy, póki z sali nie wyłonił się lekarz.

- Panie są z rodziny pana Moore’a?


- Tak – odpowiedziały równocześnie.

wtorek, 30 sierpnia 2016

Call me XXXVI

- Callie –
1 rok wcześniej…

- Czy kiedykolwiek mówiłem ci, jak bardzo nienawidzę tańczyć?

- Nie, nie przypominam sobie. – Uśmiechnęłam się szeroko. To była drobna zemsta na Johnie, za to, że ostatnio spędzał ze mną coraz mniej czasu. Dla niego katorga, zaś dla mnie czysta przyjemność.
Kochałam taniec. Był on bardziej ekscytujący, gdy nasz instruktor był niezłym ciachem. Jak to jest, że Latynosi mają takie dobre poczucie rytmu? Każdy ich krok wydaje się nasycony seksapilem.

- Ej, wolałbym żebyś to na mnie tak patrzyła. – Skierował moją twarz w swoją stronę.

- To spraw, żebym miała na co patrzeć.

Naruszenie męskiego ego? Jest. Jakby za dotknięciem magicznej różdżki, John w końcu przyłożył się i zdecydowanie skupiał na sobie uwagę. Nie tylko moją, to prawda, ale w końcu to ja jestem jego jedyną.

- Oby tak dalej! – Pochwalił nas Paul, instruktor. – Teraz przejdziemy do kolejnego kroku. Będzie on naszym ostatnim na dziś.

Zauważyłam ulgę na twarzy mojego partnera, na co cicho się zaśmiałam. Urocze. Prezent rocznicowy uważam za udany. Sam widok sztywnego Johna na lekcjach zmysłowego tanga był wart wydania sporej sumki zaoszczędzonych przeze mnie pieniędzy. Moje nogi błagały o odpoczynek. Może i dnie chodzenia na szpilkach są ciężkie, ale to wymagało ode mnie częstszego zaciskania zębów. Faceci to mają dobrze.

Pół godziny później mogłam w końcu pozbyć się tych przeklętych butów. Przynajmniej na chwilę. Zatrzymaliśmy się w drodze do domu na kolację w pobliskiej włoskiej knajpie. Czemu jest ich tak dużo w Nowym Jorku? To trochę rozpraszające. Tak czy inaczej, lubiłam tą kuchnię. Zamówiłam sałatkę, a mój towarzysz postawił na carbonarę. Kiedy kelner odszedł od naszego stolika, dzięki bogu za długie do ziemi obrusy, zdjęłam szpilki. Wyraz ulgi musiał być doskonale widoczny na mojej twarzy, ponieważ zauważyłam, że John ledwo powstrzymuje śmiech.

- Sam nie byłbyś lepszy. – Prychnęłam.

- Masz rację.

- Jestem kobietą, zawsze mam rację geniuszu.

- Takie rozmowy przypominają mi, jak bardzo cię kocham.

Zarumieniłam się. Uwielbiałam, kiedy mi to mówił. Jego zwykle szorstki głos stawał się delikatniejszy i wypełniał się uczuciami.

- Ja też cię kocham.

Pocałowałam go. Miał to być zwykły buziak, ale go przeciągnął. Niestety, tę wspaniałą chwilę przerwał dźwięk telefonu. Cholera.

- Przepraszam – zaczęłam, rzucając okiem na ekran. – Muszę odebrać.

Szybko włożyłam szpilki na nogi i udałam się do łazienki.

- Hej Jullian. Wiesz, to nie jest najlepszy moment… - Przerwał mi jego szloch.

- Callie.

Jedno słowo. Ból. Rozpacz. Rozdarcie. Nie wiem, jakie jeszcze emocje się w nim znajdowały, ale przeszyły mnie na wylot. Płacz dorosłego mężczyzny jest czymś, czego nie życzę słyszeć żadnej kobiecie. Zwłaszcza, kiedy jest to płacz kogoś ważnego.

- Spokojnie. Jestem tu. Wszystko się ułoży.

- Nie. On odszedł, Callie. A ja nie mogłem nic zrobić. Wiedziałem, że tak będzie, ale to boli bardziej niż myślałem.

Byłam skonsternowana.

- Kto odszedł?

- Michael. Mój syn. 

Zaczął opowiadać mi o nim, a ja nie zauważałam mijającego czasu. Słuchałam w skupieniu, a w moich oczach gromadziły się łzy, które starałam się odgonić szybkim mruganiem. Czułam się, jak bierny obserwator każdej sceny, którą obrazował mi Jullian.

- Callie?

Cholera, zapomniałam o Johnie.

- Jullian, mogę do ciebie oddzwonić za dziesięć minut?

- Przepraszam, pewnie przeszkodziłem ci w czymś ważnym. Nie musisz…

- Ale chcę. Dziesięć minut. – Powiedziałam i rozłączyłam się, po czym wyszłam z łazienki.

- Callie, wszystko w porządku?

- Nie do końca. Możemy wrócić do domu? Nie czuję się najlepiej. – Po części była to prawda.

- Oczywiście. – Przyjrzał mi się uważnie, ale nic więcej nie powiedział.

Jak zwykle, tak i tego wieczoru zabunkrowałam się w łazience, zrzucając, tym razem, wszystko na ból brzucha. Tak szybko jak mogłam, wybrałam numer Julliana.

- Nie musiałaś.


Wiem. Jednak z jakiegoś powodu wybrałam ciebie, a nie mojego chłopaka. I wiedziałam, że gdybym musiała jeszcze raz podjąć decyzję, zrobiłabym to samo.

sobota, 27 sierpnia 2016

Call me XXXV

- Jullian -

Tony dokumentów, niektóre w segregatorach, a inne już z nich wyciągnięte, leżały na moim biurku. Nie wiedziałem, że zarządzanie firmą jest aż tak ciężkie. Nie żebym do tej pory żył w bajce, w której wszystko przychodzi z łatwością, jednak to, co mnie tutaj spotkało jest gorsze od najgorszych koszmarów.

Podniosłem słuchawkę telefonu stacjonarnego, którą w końcu udało mi się odnaleźć i zadzwoniłem po Delilah. Odkąd zacząłem tu pracę, pomagała mi, jako prywatna asystentka. Wcześniej pracowała z moją mamą. Myślę, że moja wspaniała rodzicielka przysłała ją tu żeby mnie doglądała, ale póki wykonywała moje polecenia, nie miałem z nią problemu. Była całkiem ładną osóbką. Długie, czarne włosy okalały jej bladą twarz, na której widoczne było zacięcie. Szare oczy śledzimy wszystko dookoła. Była dość wysoka, przez co zwykle chodziła płaskich butach. Ubrana elegancko, jak każdy w tym budynku. I była ode mnie tylko dwa lata młodsza.

- Coś się stało? O matko.

Takiej reakcji się spodziewałem. Uśmiechnąłem się przepraszająco.

- No cóż, nie jestem typem porządnisia. Nie wiesz może gdzie mógłbym znaleźć spis naszych klientów z zeszłego roku? Przejrzałem chyba już wszystkie segregatory.

- Powinien być chyba w niebieskim. Tam jest podsumowanie roku i wszystkich naszych działań.

Wzięła do ręki wypchany po brzegi jasno niebieski skoroszyt i zaczęła go wertować. Po jej minie widziałem, że wiele to nie dało.

- Po co ci to w ogóle? - Zapytała, nie podnosząc wzroku.

- Wydaje mi się, że są jakieś błędy w kapitale końcowym i chciałem to dokładniej przeanalizować.

- Nie widzę tu tego. Wszystko jest zgrywane na główny komputer, więc możemy sprawdzić. Ale na razie mam trochę roboty. Możemy z tym poczekać do jutra?

- Myślę, że nie będzie większego problemu.

***
Zaprosiłem dziś na kolację Callie. Ze względu na nadmiar pracy, nie mieliśmy dla siebie czasu. Oczywiście staraliśmy się nadal regularnie rozmawiać przez telefon, ale brakowało mi jej osoby. Zamówiłem trochę wcześniej pizzę i byłem właśnie w trakcie odkorkowywania wina, kiedy drzwi się otworzyły.  Moje oczy od razu pobiegły w tamtym kierunku.

- Pizza i wino? Nie jesteś zbyt oryginalny. - Uśmiechnęła się na przywitanie, zajmując miejsce na kanapie.

- Zdaje się, że o czymś zapomniałaś.

Podszedłem do niej delikatnie dociskając usta do jej ust. Wygląda promiennie pomimo ośmiu godzin w pracy. Miała na sobie prostą białą sukienkę, która delikatnie rozszerzała się w pasie. Szpilki leżały już u podnóża kanapy, jakby nie mogła się cały dzień doczekać, aby je zdjąć.

- Wyglądasz pięknie.

- Cóż, ty też. Zwłaszcza z tą pizzą i winem w rękach.

Dawno jej takiej nie widziałem.

- Zdjęcie butów tak ci poprawiło humor? - Podałem jej talerz i kieliszek napełniony do połowy, po czym ruszyłem jeszcze żeby zabrać swoje.

- Nie waż się z tego śmiać. Już do nich przywykłam, ale i tak dalej będę je nazywać narzędziami tortur. Nie wyobrażasz sobie nawet, jak po kilku godzinach bolą nogi.

- Jak będziesz się zachowywała, to może później coś na to zaradzimy.

- Grozisz czy obiecujesz?

Roześmiałem się. To się okaże.

- A tak całkowicie na poważnie?

- Nie ma sensu się w to zagłębiać. Grunt, że wszytko się wyjaśniło i teraz mogę się całkowicie zrelaksować.

Jej szczęście stawało się moim szczęściem. Każdy wieczór mógłby tak wyglądać.

Zabraliśmy się za jedzenie pizzy. Włączyłem w międzyczasie muzykę, której delikatne dźwięki dodatkowo odprężały. To kolejna rzecz, bez której nie wyobrażam sobie przeżycia. Książki i muzyka. Tak mógłby wyglądać mój świat.

Kiedy skończyliśmy, Cal oparła głowę o moje ramię. Przyciągnąłem ja bliżej siebie.

- Dobrze cię tu mieć - wyszeptałem w jej włosy.

- Ja też się cieszę. To, co dalej zaplanowałeś?

Spojrzałem na nią zdziwiony.

- Jullian. Nie widzieliśmy się od kilku dni, liczyłam, że bardziej się wysilisz. W takim razie, zbieram się.

Złapałem ją za rękę, kiedy zaczęła się podnosić i otoczyłem ramionami.

- Dziś zostajesz ze mną, bez żadnych dyskusji.


Pocałowałem ją, zagłuszając niewypowiedziane słowa.

środa, 24 sierpnia 2016

Call me XXXIV

- Callie -

- Jesteś dumna z tego, co zrobiłaś? Z tego, jak doprowadziłaś mnie na skraj wytrzymałości? Doprowadziłaś do upadku i mnie i jego. To wszystko to twoje dzieło. Każda konsekwencja jest tylko i wyłącznie twoja. Możesz próbować obwiniać mnie, ale po pewnym czasie zauważysz, to, czego teraz nie dostrzegasz. 

Obrócił się i odszedł, zostawiając mnie klęczącą przy pokrytym krwią ciele Julliana. Byłam bezsilna. Czułam, jakby moje ciało nie należało do mnie. Jakbym była marionetką, a ktoś tam na górze miał na prawdę niezłą zabawę, niszcząc każdy element mojego życia. Mimo moich najszczerszych chęci, nie mogłam nic zrobić. To uczucie jest przerażające. 

Z moich oczu popłynęły łzy. Przytuliłam się do powoli ochładzającego się ciała i załkałam.

- Callie! Obudź się, to tylko sen!

Zlana potem uniosłam się na łóżku. Zwykle nie pamiętałam swoich snów, jak widać po efektach dzisiejszego, na szczęście.

- Już dobrze. – Ramiona Ruby owinęły się wokół mnie. Nieco mi ulżyło. Przynajmniej miałam ją. – Krzyczałaś.

- Przepraszam, że cię obudziłam. Postaram się więcej tego nie robić.

- Przecież nie miałaś na to wpływu, Callie. Każdemu się to zdarzało. Chcesz pogadać?

Spojrzałam na zegarek stojący na stoliku nocnym. Była trzecia w nocy. No tak, godzina duchów, czy jakoś tak.

- Idź spać, rano musisz wstać, a ja dam sobie radę. W razie czego, dam ci znać.

- Jesteś tego pewna? Kilka godzin snu mnie nie zbawi.

- Jestem. Dziękuję. – Dorzuciłam, kiedy zamykała za sobą drzwi.

Przewracałam się z boku na bok, nie mogąc wymazać z głowy koszmaru. Zwinęłam się w kłębek. Nie mogę pozwolić Johnowi zawładnąć moim życiem. On na to liczy, a ja tym razem nie dam mu satysfakcji.

Zabawne, że dopiero po latach zaczęłam dostrzegać jego prawdziwą twarz. Właściwie, dopiero teraz rozważając wszystko od nowa zauważałam te drobne niuanse. Kiedy rozmawiałam z innym facetem, niemal od razu porzucał swojego rozmówcę i zajmował miejsce obok mnie, mocno przyciskając mnie do swojego boku. Traktował mnie jak statuetkę, którą mógł się pochwalić przed znajomymi. Którą pokazywał żeby inni mu zazdrościli.

Dupek.

Jak mogłam tak długo być w niego zapatrzona? Myślę, że to kwestia tego, że nie spędziliśmy ze sobą zbyt wiele czasu. Jego praktycznie ciągle nie było. Widywaliśmy się coraz rzadziej i coraz mniej rozmawialiśmy. Nasze wspólne spędzanie niedzielnego popołudnia, było raczej przesiadywaniem w jednym pokoju, każde ze swoim laptopem i stosem papierów, ważniejszych od kontaktu z drugim człowiekiem. Nie zapominajmy też o kwestii Julliana.

Udało mi się jeszcze zasnąć na kilka godzin. Obudził mnie dopiero budzik. Przetarłam zaspane oczy. Matko kochana, jak bardzo chciałam dziś zostać w łóżku z dobrą książką i gorącą czekoladą. Chyba w najbliższym czasie będę potrzebowała urlopu. Właściwie, należy mi się on za ten Londyn. Muszę pogadać z szefem.

Chwytając pierwsze lepsze spodnie, koszulę i oczywiście pasującą bieliznę, udałam się do łazienki, gdzie załatwiłam wszystkie poranne czynności. Moje włosy postanowiły dziś żyć swoim życiem. Zwykle dobrze się układały i wystarczyło je delikatnie przeczesać, by wskoczyły na właściwe miejsce, ale nie tym razem. Po pięciu minutach bezskutecznego doprowadzania ich do ładu, poddałam się i związałam je w koka na czubku głowy. Nie wyszedł tak, jak oczekiwałam, ale ujdzie. Nałożyłam na twarz delikatny makijaż.

- I jak reszta nocy? – Zapytała mnie Ruby, kiedy weszłam do kuchni. Od razu skierowałam się do ekspresu.

- Udało mi się zasnąć. Gdzie reszta?

- Już wybyli. Opowiesz mi, co ci się śniło?

Streściłam jej koszmar, najlepiej jak umiałam, jednak tego, co czułam widząc to na własne oczy, nie dało się opisać.

- Nie zaprzątaj sobie nim głowy. Nie warto.

- Wiem, ale wiesz, jaka jestem.

Przewróciła oczami.

- Niestety. Rozerwij się. Wiem, że ostatnio byłyśmy w klubie, ale jak widać niewiele ci to dało, może spróbuj wizyty w jakimś Spa? Chyba, że…

Zawiesiła dramatycznie głos, zastanawiając się nad czymś.

- No wykrztuś to.

- Chyba, że potrzebujesz chwili samotności gdzieś dalej.

Nie zrozumiałam jej. Widząc moją skonsternowaną minę, wyjaśniła.

- Moja kuzynka mieszka we Włoszech. Myślę, że mogłaby cię przenocować. Myślę jednak, że najlepiej zadziałałoby to, gdybyś odłączyła się od wszystkiego.

- Przemyślę to.
***
Zwykle, jeśli ludzie się zmieniają, ta zmiana nie jest pozytywna. Ciężko jest ulepszyć swój charakter, nadać mu głębi, stać się po prostu lepszym. Z upływem lat, nasze charaktery nabierają wyrazistości, jednak czasami ktoś zaczyna nas tłamsić i dusi wszystko w zarodku.

Jeszcze kilka lat temu miałam dalekosiężne plany. Wykształcenie, praca, miłość. Teoretycznie znalazłam wszystko. No właśnie, teoretycznie. Mój związek z Johnem, był tak naprawdę pierwszym, aż tak poważnym, przez co czułam się, jakbym brodziła. Dałam się stłamsić. Zniszczyć to, nad czym pracowałam lata, dla głupiego zakochania. Zmieniłam się w szarą myszkę, zależną od kogoś, kto podobno mnie kochał. Zbyt długo zajęło mi uświadomienie tego sobie. Kuliłam się ze strachu, bałam się stanąć naprzeciw problemom i je zwalczyć. Starczy tego.

Callie, czas wrócić do dawnej siebie i zawalczyć o swoje życie.

Punkt pierwszy – John.

- Hej Meg! – Przywitałam się wesoło z asystentką mojego byłego.

- Callie? – W jej głosie słyszałam niedowierzanie.

- We własnej osobie. Mam do ciebie prośbę, mogłabyś mnie gdzieś wcisnąć w grafik Johna, najlepiej dziś w porze lunchu?

Doszedł mnie szelest przerzucanych kartek papieru.

- Ma wolne piętnaście po trzynastej. Pasuje ci?

- Tak, będzie idealnie. Masseria Dei Vini, tylko proszę nie mów mu, że to ja.

- Nie ma problemu. Pewnie będzie trochę marudził, ale dam radę.

- Dzięki wielkie. Jestem twoją dłużniczką.

Szybko się rozłączyłam i skierowałam się w stronę szafy. Dzisiejszy dzień zapowiadał się ekscytująco. Wybrałam ciemnozielony kostium i czarne szpilki, jedne z wyższych, jakie posiadałam. Czułam się w nich kobieco i pewnie, a tego potrzebowałam. Po porannej toalecie, nałożeniu makijażu, zatuszowaniu podkrążonych oczu, byłam gotowa do wyjścia. Spakowałam jeszcze tablet i akta, nad którymi obecnie pracowałam, do wysłużonej aktówki. No to w drogę. Aj waj!

Dzień zleciał w mgnieniu oka. Obstawiałam, że raczej będzie mi się dłużyło, ale o dziwo tak pochłonęły mnie obowiązki, iż o mały włos nie spóźniłam się na lunch. W restauracji w takich godzinach zwykle nie było ogromnego tłumu. Rezerwację wykonałam rano, także szybko zajęłam miejsce wskazane przez kelnerkę i zamówiłam wodę z miętą, w oczekiwaniu. Po pięciu minutach, w czasie, kiedy sączyłam spokojnie napój, do stolika podszedł John.

Niedowierzanie? To mało powiedziane.

- Callie? – Kompletny szok, to już lepiej.

- Siadaj John. Wiem, że masz napięty grafik, także uwińmy się szybko.

- Tak, nie ma sprawy. – Uśmiechnął się zalotnie, ale ten uśmiech już na mnie nie działał. Widziałam, że odzyskał swoją pewność siebie.

Zamówiliśmy jedzenie i w między czasie zaczęłam temat.

- To spotkanie nie jest moim powrotem do ciebie – oznajmiłam chłodno i rzeczowo. – Także nie wyobrażaj sobie zbyt wiele. Wiem, że możesz czuć się zraniony, ale chyba ja jestem tą, która więcej przeszła.

- Cal, wiesz, jak mi na tobie zależy. Daj mi jeszcze jedną szansę, a…

- Nie. Jestem tutaj, żeby zakończyć to raz na zawsze. Masz mnie zostawić w spokoju i nigdy więcej nie waż się pojawiać w otoczeniu moim, albo moich bliskich, a tym bardziej nam grozić.

Widziałam złość w jago oczach, mimo tego kontynuowałam.

- Albo się do tego zastosujesz, albo to ja zrujnuję twoją karierę. Pamiętaj, że wiem więcej niż ktokolwiek inny.

Teraz owładnęła go czysta furia. Wstrząsnęły nim dreszcze.

- Jak śmiesz? – Starał się nie podnosić głosu, ale wiedziałam, że coś go trafiało.

- Tak samo jak ty.

Skinęłam na kelnerkę.

- Mogłabym dostać moje ravioli na wynos?

- Nie ma najmniejszego problemu, proszę chwilkę poczekać.

Nie chciałam dłużej siedzieć w tym miejscu, dlatego podniosłam się za kelnerką i ruszyłam do baru, zostawiając Johna na granicy wytrzymałości. To koniec. Szach mat.

Uśmiechnięta wróciłam do biura, dzierżąc w ręce pudełko z jedzeniem.

- Widzę, że w końcu odzyskałaś humor. Jullian? – Zapytała Ruby.

- Nie tym razem, ale czuję, że teraz wszystko będzie lepiej.

- Zuch dziewczyna.

O trzeciej spotkałam się z Johnsonem, w sprawie nowego budynku jego firmy deweloperskiej. Współpracowaliśmy ze sobą już drugi rok. Johnson był miłym starszym panem, kompletnie oddanym swojej pracy.

- Mam dla pana kilka propozycji lokali, w miarę dogodna lokalizacja.


Rozłożyłam teczki na stole.