sobota, 28 czerwca 2014

ever liar 45

piszę i piszę i napisać nie mogę :P trochę dłużej z tym zeszło ale w sumie mimo, że są już wakacje, to mam więcej na głowie niż w trakcie roku szkolnego :D tak wiem, że rozdział jest krótki, ale kolejny obiecuję będzie dłuższy :)
----------------------------
- Myślałam, że dopiero będziesz wybierać sukienkę – powiedziałam, widząc, jak Rose odbiera torbę od ekspedientki.
- No coś ty, na dzień przed balem? Wiesz, że tak szybko bym się nie zdecydowała.
- No w sumie racja. A co z maską?
- Zapomniałabym. Znalazłam niedawno fajny sklep w okolicy. Mają tam chyba wszystko, czego potrzebujesz, w tym maski. Jedziesz ze mną? To tylko pół godziny drogi stąd.
- Chętnie. Sama chciałam jakąś znaleźć – odparłam.
Wsiadłyśmy do auta Rose i ruszyłyśmy. Trochę głupio, że musimy nosić maski, chociaż znając życie już po 10 minutach każdy się ich pozbędzie. Mają one dodawać tajemniczości całemu wydarzeniu. W pewien sposób jest to także oddanie szacunku dawnym mieszkańcom miasta, którzy co roku 21 marca świętowali równonoc wiosenną, bawiąc się na balu maskowym. Zapraszani byli na niego nie tylko przedstawiciele szlachty, ale również mieszczaństwo i chłopi. Było to ważne wydarzenie. Jest to również ważne święto dla czarownic. W tym dniu ziemia się odradza po śnie zimowym i wręcz promieniuje energią, nad którą ciężko jest zapanować.
Od sylwestra ćwiczę z Mackiem niemal codziennie. Uczy mnie jak zapanować nad moimi mocami. Jutro będzie to bardzo trudne, dlatego będę musiała się z nim spotkać rano, żeby uniknąć jakiegoś wybuchu na balu. Czuję, że coraz lepiej mi idzie z magią, ale potrzebuję jeszcze lat ćwiczeń, by dotrzeć do poziomu Maca czy Nicka. Staram się dawać z siebie wszystko.
Gonitwę myśli w mojej głowie przerwał głos Rose.
- Jesteśmy.
Wyjrzałam przez szybę i zobaczyłam rząd małych sklepików ściśle przylegających do siebie. Różniły się od siebie tylko kolorem.
- Idziemy do tego niebieskiego – rzuciła moje przyjaciółka.

Zaparkowała samochód na jednym z wielu miejsc parkingowych naprzeciwko sklepów. Wysiadłyśmy i niespiesznie weszłyśmy do niebieskiego budynku. Na drzwiach wisiał szyld z napisem: „Miszmasz. Znajdziesz u nas wszystko, czego potrzebujesz”. Cóż w środku panował niezły bałagan. Przynajmniej tak mi się wydało na pierwszy rzut oka. Półki uginały się pod ciężarem książek, butelek z kolorowymi płynami i masek. Oj będzie, z czego wybierać.

- Dzień dobry – ze schowka wyjrzała do nas miło uśmiechająca się starsza pani. Miała szare włosy i dziwnie czarne oczy, które niemal błyszczały.

- Dzień dobry – odpowiedziałyśmy.

- Szukacie czegoś konkretnego dziewczynki?

- Właściwie to tak – zabrałam głos. – Jutro mamy bal i potrzebujemy masek. Czy mogłaby nam pani pokazać jakieś. Oczywiście chodzi o coś poważniejszego.

- Tak. Zaczekajcie chwileczkę – zniknęła na zapleczu. Spojrzałyśmy po sobie z Rose i omal nie wybuchnęłyśmy śmiechem. Nie wiem w sumie, z jakiego powodu.

Gdy sprzedawczyni wróciła, rozłożyła na blacie dziesięć zdobionych ręcznie masek. Zapierały dech w piersiach.

- W jakim kolorze macie sukienki?

- Fiolet – rzuciła Rose.

Staruszka spojrzała na blat i podała jej czarną maskę zakrywającą tylko jedno oko. Rose przystawiła ją do twarzy. Idealnie pasowała do jej twarzy. Małe fioletowe róże odbijały się wśród głębokiej czerni, dzięki czemu jej niebieskie oczy wydawały się bardziej niebieskie. Przejrzała się w lustrze wiszącym na ścianie.

- Jest perfekcyjna.

- Dobra teraz ja. Moja sukienka jest niebieska, w sumie bardziej błękitna.

Od razu wiedziałam, którą maskę wybierze dla mnie sprzedawczyni. Odkąd ją zobaczyłam czułam, że innej nie chcę. Czarna, przylegająca do oczu, ozdobiona błękitnymi piórkami. Delikatna i tajemnicza.

- Bierzemy obie – osądziłam. – Ile płacimy?

- 25 dolarów.


Zapłaciłyśmy i ruszyłyśmy w drogę powrotną.

sobota, 21 czerwca 2014

ever liar 44

ten tydzień wprowadził mnie we wspaniały nastrój. w środę odebrałam jedną nagrodę, a wczoraj dowiedziałam się, że za tydzień odbieram kolejną *.* chyba szczęście mi dopisuje, nie tak, jak naszej Kate, ale o tym niedługo :D
--------------

Chyba po raz pierwszy tak cieszyłam się na lekcję fizyki. Był to jeden z niewielu przedmiotów, na które nie chodziła ze mną Violett, ani Nick. Przysiadłam się do Chrisa.

- O matko od naszej ostatniej rozmowy minęły chyba wieki! – rzuciłam.

- Hej. Masz rację.

Chciał chyba dodać coś jeszcze, ale do klasy wparował nasz fizyk. Zawsze mnie zastanawiała jego osoba. Miał z 50 lat i wyglądał jak Izaak Newton, ale mimo tego rozmawiał z uczniami, jak z równymi sobie. Czasem używał nawet slangu. Nie powiem, było to całkiem zabawne.

- Witajcie kochani. Jak wiecie już jutro odbędzie się wiosenny bal. W związku z tym poszukuję dwóch odpowiedzialnych osób, które mogłyby by wpaść trochę wcześniej do szkoły i przez pierwsze pół godziny, aby witać gości. Jak wiecie, ma się zjawić nasz kochany prezydent i kilku sponsorów szkoły, więc jest to dla nas bardzo ważne.

Nikt nie podnosił ręki. To było do przewidzenie. W końcu żadna dziewczyna nie zrezygnowałaby z tych kilkudziesięciu minut na upiększanie, a chłopcy raczej nie byli na tyle poważni. Komitet witający zwykle składał się z samorządu, ale dziwnym trafem większość jego członków nagle zachorowała, bądź musiała wyjechać. Nie dziwię im się, w końcu to takie denne zadanie. Pod czujnym okiem nauczycieli musisz stać i przerażająco wielkim uśmiechem witać gości z jakimś pajacem w garniturze, który ledwo panuje nad sobą.

Pan Maar rozejrzał się po klasie rozczarowany.

- W takim wypadku, będę zmuszony sam kogoś wybrać. Jako, że mamy w tym roku za mało chętnych dziewczyn… - spojrzał do dziennika – A może Katherin? Masz już przydzieloną jakąś funkcję? – zapytał uprzejmie.

- Nie, ale…

- Żadnego ale. Zostań po lekcji razem z Olivią Poolwer. Wytłumaczę Wam wszystko, a teraz zajmijmy się dynamiką. Czy ktoś może przypomnieć, o czym dyskutowaliśmy na ostatniej lekcji?

Może nie będzie, aż tak źle? Postoję sobie godzinkę, potem zatańczę z Chrisem i szybko zwinę się do Eda. Zaplanował wieczór filmowy. Było mi z nim tak dobrze. Szkoda, że nie chodził do mojej szkoły. Lekcja szybko się skończyła. Razem z Olivią podeszłyśmy do biurka pana Maara.

- Tak, więc dziewczynki możecie sobie wybrać godziny, w których chciałybyście stać przy wejściu.

Położył przed nami kartkę z rozpiską. Olivia od razu rzuciła się na godzinę szesnastą trzydzieści, więc mi nie pozostało nic innego jak wpisać się na szesnastą. Będę miała najwięcej roboty, bo akurat o tej zaczynał się cały bal. Obym tylko dostała kogoś zorganizowanego, bo inaczej może być ciężko.

- Proszę pana, a czy mogłybyśmy się dowiedzieć, z kim stoimy? Żebyśmy w razie czego, mogły ich przyprowadzić – powiedziałam.

- Tak, tak. Już szukam listy chłopców – otworzył swoją teczkę i wyjął na biurko zwiniętą kupkę papierów. Jak ten człowiek się w tym nie gubił?

- Hmmm, o godzinie szesnastej trzydzieści… Daniel Montgomery, a o szesnastej… gdzie ja to mam – przewracał kartki notesu. Czy nie mógł zapisać tego w jednym dniu? Zaczynałam mieć złe przeczucia. – Nickolai Pierce.

O mało nie zaklęłam na głos. Tylko nie on.

- Proszę pana, czy nie można tego jakoś zmienić? – zapytałam. Szczęśliwa Olivia zdążyła już wyjść, więc zostałam w klasie tylko z nauczycielem. Opanowałam się i spojrzałam mu głęboko w oczy. Skupiłam się na nim i starałam się wpłynąć na to, by zmienił mojego partnera. Udało się. Mac tego nie pochwala, ale nie było w tym nic znowu tak złego.

- Zrobię wszystko, co w mojej mocy – powiedział zmieszany, po czym potrząsnął głową i wrócił do siebie. – Proszę przyjść pięć minut wcześniej, a objaśnię pani wszystko dokładnie. Do widzenia.

- Do widzenia – odpowiedziałam i wyszłam uśmiechnięta i dumna z siebie.

sobota, 14 czerwca 2014

ever liar 43

ejjo to znowu ja, wasza znienawidzona pisareczka. nie miałam dla Was ostatnio zbyt dużo czasu, ale sami wiecie - szkoła + kolejne konkursy. i co z tego mam? nic. brakuje jednej oceny do stypendium, a do tego przecież ja wcale z moimi osiągnięciami nie zasługuję na 6 z polskiego -,- świat jest niesprawiedliwy :( a do tego coraz mniej osób odwiedza bloga. tak czy inaczej łapcie kolejny rozdział.
------------------------

Powoli zbliżał się dzień balu. Nasza szkoła jest na tyle wyjątkowa, że zamiast zwykłych dyskotek woli urządzać bale. Może to dlatego, iż większość nauczycieli jeszcze nie do końca ewoluowało? W każdym razie zapowiada się niezła zabawa. Prawdę mówiąc, wolę bale. Są takie bardziej w moim klimacie. Żadnego techno, żadnych głupawych piosenek boysbandów. Jedynym czego żałuję jest to, że Ed nie może przyjść. A tak bardzo chciałam, żeby na nim był. Umówiłam się z jakimiś dziewczynami, które znałam z historii, że pojedziemy razem. Musiałam znaleźć sobie kogoś do rozmowy i odciągania mojej uwagi od Nicka.

Już jakiś czas temu znalazłam odpowiednią sukienkę. W sumie, była to stara sukienka mojej mamy. Krawcowa mi ją dopasowała i teraz leżała na mnie jak ulał. Mama dostała ją od babci na swoją studniówkę. Kiedy byłam mała przymierzałam ją i bawiłam się w królewnę. Trochę ją zszargałam, ale i tak trzeba było ją trochę skrócić. Chyba nigdy nic nie podobało mi się bardziej od niej.

Powoli robiło się coraz cieplej, dzięki czemu bal zapowiadał się dużo ciekawiej, bo część scenerii można było przygotować na zewnątrz. Już od kilku dni trwały prace nad dekoracjami. Za szkołą znajdował się niewielki most, przeprowadzony nad średniej wielkości rzeką. Paru chłopaków zgłosiło się, a raczej zostało zmuszonych, do zrobienia ramy, na obie strony mostu. Dziewczyny zaplanowały, że będzie to doskonałe miejsce dla zakochanych par. Kupiły czerwone i białe róże, które oplotły przy pomocy kwiaciarek, wokół ram i poręczy. Nad jedną ramą przymocowały plastikowe serce. Klasa techniczna miała się zająć oświetleniem.

Sala gimnastyczna powoli zmieniała się w salę balową. Okna zostały zasłonięte granatowymi kurtynami, które były tak długie, że swobodnie opadały jeszcze na świeżo wypastowany parkiet. Stoły ustawione były wzdłuż jednej ze ścian. Właśnie wnosiliśmy ławki, dla osób chcących trochę odpocząć od tańca. Zapowiadało się bajecznie. Nagle zauważyłam stojącą pod drzwiami Rose. Podeszłam do niej. Brakowało mi jej bliskości.

- Hej Rose. Co tam u ciebie? – zapytałam.

- Nieźle – odpowiedziała zwięźle, po czym odwróciła się.

- Poczekaj. Wiem, że było między nami ostatnio ciężko, ale jesteś dla mnie jak siostra. Wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdziła. To z Chrisem to nieporozumienie.

- Kate nie rozumiesz, że nie tylko o to chodzi!

- To, o co?

- Zamknęłaś się przede mną. Zaczęłaś mnie okłamywać i jeszcze ta twoja nowa przyjaciółka – widziałam łzy w jej oczach.

Nagle zrozumiałam, jak musiała się poczuć. To musiało ją wiele kosztować.

- Przepraszam. Nawet tego nie dostrzegłam. Po prostu miałam na głowie tyle problemów…. Myślisz, że uda się coś jeszcze uratować? – spytałam pełna nadziei.

- Bardzo bym chciała. Może zaczniemy od kupna sukienki na bal? – zaproponowała.

- Jasne. Ja już mam sukienkę, ale jeśli chcesz mogę pojechać z tobą po twoją.

- Jasne. Myślę, że będzie miło. Widzimy się po szkole.

Przytuliłam ją mocno. Odwzajemniła uścisk. Czułam, że w końcu coś zaczyna wracać do normy.

Wróciłam do ustawiania ławek. Wszystko szło w miarę sprawnie. Akurat kończyłam swoją część zadania, kiedy pojawiła się przy mnie Violett. Cudownie, a tyle miałam z nią spokoju. Starałam się ją wyminąć, ale jej przyjaciółeczki zastąpiły mi drogę.

- Chcesz mi coś powiedzieć Kate? – zaczęła. Ale z niej jędza.

- Nie. Jeśli chodzi ci znowu o Nickolaja, to wiedz, że mam swojego chłopaka, a twojego mam gdzieś. To by było na tyle, a teraz czy możecie mnie przepuścić?

Myślałam, że będzie ciężej, ale od razu odpuściły. Ruszyłam w stronę klasy biologicznej, gdzie zostawiłam swoje książki. Zebrałam je i schowałam do szafki. Potrzebowałam się trochę ochłodzić, więc weszłam do łazienki. Zatrzymałam się na niewielkim korytarzyku, bo usłyszałam dobiegające z wnętrza łazienki przeraźliwe krzyki.

- Ale z niej suka! Jak może kłamać mi prosto w oczy! Jeszcze ją dopadnę!


Wystraszyłam się tego desperackiego głosu i wyszłam z toalety jak najszybciej. Wiedziałam, że osobą, która krzyczała była Violl i obawiałam się, iż to na mnie chciała się mścić. Aż strach się bać, co ona może wykombinować. 

czwartek, 12 czerwca 2014

ever liar 42

czuję, że powoli zbliżamy się do końca tego opowiadania :) a tak w ogóle to dziś mija rok, odkąd wygrałam konkurs pisarski i zdecydowałam się na założenie tego bloga i kontynuację Ever liar *.* ta data jest dla mnie ważna, dlatego to dziś dodaję nowy post. miłego czytania :D
https://www.youtube.com/watch?v=cOg9ZJ4sBP8
--------------------
Z ledwością udało mi się nie zasnąć. Te lekcje są takie nudne i nużące.  Jedynie geografia jest w miarę ciekawa. Nie rozumiem, po co mi pozostałe przedmioty. Kiedy wychodziłem z klasy zauważyłem powieszony na drzwiach plakat promujący wiosenny bal.

Tak szybko to minęło? Przecież przed chwilą był sylwester?

Zdecydowanie za szybko mi to wszystko mija. Czas zacząć coś robić ze swoim życiem. Punkt 1 – zerwać z Violl, punkt 2- odzyskać Kate. No to na jakiś czas mam zajęcie. Czekałem chwilę przy mojej szafce na Violett. Pojawiła się bez swojej świty, co mnie ucieszyło. Wziąłem od niej plecak i ruszyliśmy.

Układałem sobie w głowie scenariusz tej rozmowy już po raz setny chyba. Prostu, delikatnie, bez łez.

Usiedliśmy przy stoliku i zamówiliśmy herbatę.

- No to, o czym chciałeś ze mną porozmawiać? – zapytała z uśmiechem.

- Nie bardzo wiem jak to powiedzieć… chodzi o to, że… nie mogę dłużej z Tobą być.

Zachłysnęła się herbatą. Jej oczy rozszerzyły się w wyrazie szoku.

- Ale czemu? Chodzi o Kate? – chyba się wkurzyła.

- Nie – postanowiłem złagodzić sytuację. – Po prostu czuję, jakbyś była moją siostrą. Zrozum, znamy się od lat i dobrze mi się z tobą rozmawia i tak dalej, ale nie pasujemy do siebie. Wiem, że ty też w środku to czujesz.

- Nie. Nie rozumiem, co chciałeś przez to osiągnąć, ale strasznie mi przykro.

Zabrała swoje rzeczy i wyszła bez pożegnania. Nie wyszło najlepiej.  Dopiłem swoją herbatę, zapłaciłem i ruszyłem do domu Kate. Kiedy doszedłem właśnie zamykała furtkę. Schowałem się za drzewami i poczekałem aż przejdzie, a następnie wszedłem do jej domu. Powoli skierowałem się do jej pokoju. Panował w nim koszmarny bałagan.

Cała Kate – pomyślałem i zabrałem się za poszukiwania.

Minęła godzina, a ja nadal nic konkretnego nie znalazłem. Gdzie do cholery ona wcisnęła tą kartkę. Właśnie miałem zaglądać pod łóżko, kiedy zauważyłem wystającą spod poduszki karteczkę. Wziąłem ją do ręki i otworzyłem.

Co to jest? Biedna Kate. Co ona musi teraz przeżywać? Nic dziwnego, że zerwała ze mną kontakt. Muszę się dowiedzieć, kto jej grozi.

Zrobiłem zdjęcie kartki i odłożyłem ją na miejsce. Po czym szybko zmyłem się do domu. Przebrałem się w wygodniejsze ciuchy i ruszyłem na spotkanie z chłopakami. Nie mogłem się skupić na ich gadaniu, bo w głowie wciąż siedziała mi wiadomość znaleziona pod poduszką. Kto mógł jej aż tak nienawidzić? I co ma się niby z nią dziać przy mnie? Muszę koniecznie porozmawiać o tym z Mackiem. Dobra teraz zmartwienia na bok.

- No chłopaki, co tam u was? – zapytałem biorąc kawałek pizzy od ust.

- Po staremu. Wiesz, że Zac wylądował ostatnio u dyra? Podobno miał coś wspólnego z tymi wybitymi oknami, pamiętasz?

- Aha. Serio? Przecież on nie ma na tyle jaj żeby coś takiego dowalić.

- Mnie to mówisz stary? – rzucił David.

- Ale przyznajcie, że to była niezła akcja. Szkoda, że my na to nie wpadliśmy – dopowiedział Brandon.

- No. Wiecie mamy jeszcze czas żeby coś wymyślić na bal.

- Dobrze główkujesz, Pierce. No to bierzmy się za myślenie.

Spędziliśmy jeszcze trochę czasu wymyślając jakiś wielki wyskok na bal. To będzie niezapomniane przeżycie. Zanim dotarłem do domu wysłałem jeszcze Mackowi sms-a. Obiecał, że spotkamy się później, bo póki co jest z Kate.

sobota, 7 czerwca 2014

coś i nic

na początek zapraszam na notkę, którą przygotowałam specjalnie dla viadance - http://www.viadance.pl/2014/06/12-nie-widoczne-dla-oczu-czyli-emocje-w.html#gpluscomments 
niestety mam dziś za mało czasu, na napisanie nowego rozdziału el. zamiast tego wstawiam wam coś innego, napisanego już dawno temu. miłego czytania :D
--------
Wybrałam się na spacer po lesie. Czemu akurat dziś i czemu w czasie deszczu? Nie jestem pewna. Myślę, że po prostu mi się ta pogoda podobała. Mama nalegała, żebym wzięła parasolkę, choć nie chciałam. Lubiłam jak deszcz padał na moją twarz i ramiona. Czułam jakby zmywał ze mnie to, co złe. Normalnie bym się z nią kłóciła, ale wtedy nie miałam na to siły, więc jej posłuchałam. Wciągnęłam na nogi czerwone kalosze i ruszyłam.

Spacerowałam długimi pokrytymi jesiennymi liśćmi alejkami. Wyciszyłam się i zaczęłam głębiej oddychać. Nagle odezwał się mój telefon. Powolnym ruchem sięgnęłam do kieszeni płaszcza i odczytałam wiadomość. Była od Marcina.

Gdzie jesteś? 

Na spacerze – odpisałam.

Chwilę później otrzymałam kolejnego smsa.

Świetnie. Za 10 minut będę na polanie. Czekaj tam na mnie. Muszę z tobą pogadać.

Zmieniłam kierunek i po około pięciu minutach byłam na miejscu. Złożyłam parasolkę, po czym odłożyłam ją na ziemię. Usiadłam na huśtawce i zaczęłam się bujać. Ciekawe, o czym on chce rozmawiać? Nawet nie zauważyłam, kiedy przyszedł. Był cały zdyszany, co wskazywało na to, że musiał tu biec, a tego przecież nie powinien robić.

- Czyś ty oszalał? – naskoczyłam na niego.

- Liczyłem na zwykłe cześć, ale to powitanie jakoś bardziej do Ciebie pasuje – odparł łapiąc oddech.

- Cześć. Przecież wiesz, że gdybym zaczekała dłużej nic by się nie stało. Nie powinieneś biegać.

- Nie musisz zachowywać się jak moja matka – odburknął, ale kiedy zobaczył moją smutną minę odpuścił. – Nieważne. Muszę ci powiedzieć coś ważnego.

- Słucham uważnie.

Starałam się opanować moje zdenerwowanie. Naprawdę się o niego martwiłam. Marcin miał wrodzoną wadę serca. Każdy nawet najmniejszy wysiłek mógł go zabić. Za bardzo mi na nim zależało, dlatego kiedy byliśmy w czwartej klasie złożyłam obietnicę, że będę nad nim czuwać.

- Nigdy nie zgadniesz, kto dostał się do Akademii Sztuk Pięknych. Dam ci małą podpowiedź: jego imię zaczyna się na M, a ty właśnie masz ochotę go udusić.

Deszcz przestał padać. Zza chmur wyszło słońce i na niebie pojawiła się wielobarwna tęcza.

- Serio? O matko Marcin nawet nie wiesz jak się cieszę – powiedziałam rzucając się mu w ramiona. – To niesamowite. Musimy jakoś to uczcić. Już wiem. Zrobię imprezę w ten weekend. Rodzice akurat wyjeżdżają i zostaję sama z Olką. Zaprosimy kogo będziesz chciał. Mówiłam ci już, że jestem z ciebie dumna?

- Tego jeszcze chyba nie zdążyłaś powiedzieć. Naprawdę doceniam to, że tak się chcesz zaangażować, ale nie potrzebuję tego. Chciałbym zrobić tylko jedną rzecz, ale nie wiem, czy się na nią odważę.

- Pomogę ci. Tylko powiedz, co to jest.

Zamiast odpowiedzieć wziął moją twarz w dłonie i delikatnie musnął moje wargi. Dał mi czas żebym się odsunęła. Niestety zrobiłam to.

- Marcin wybacz, ale ja mam chłopaka – powiedziałam. – Jesteś cudownym facetem, ale zależy mi na Sebastianie. Przykro mi.

Złapałam parasolkę i biegiem wróciłam do domu. Nie byłam pewna czy jeszcze kiedyś się do mnie odezwie, ale nie mogłam tego zrobić. Był dla mnie tylko przyjacielem i nie chciałam tego zmieniać.
------------
a tak dodatkowo wstawiam wam piękny rysunek mojej kochanej Ewelinki :* mam nadzieję, że jej rysunki częściej będą się tu pojawiać. dla sprostowania - to most. będzie miał on pewne znaczenie w kolejnych el. :)

środa, 4 czerwca 2014

ever liar 41

łapcie. wiem, że teraz nic się nie dzieje, ale muszę jakoś połączyć akcję. jeśli chodzi o Elizabeth to już wcześniej mówiłam, że raczej nie mam zamiaru się za nią teraz brać, dlatego ten rozdział słabo wyszedł. a z okazji dnia dziecka, który był kilka dni temu, życzę Wam, wszystkiego co najlepsze :*
chciałabym Wam jeszcze tak na koniec powiedzieć, że jesteście najwspanialszymi ludźmi jakich znam i kiedyś bardzo bym chciała się z Wami spotkać :D jeśli możecie piszcie w kom skąd jesteście, to kto wie, może w te wakacje coś wymyślimy "D
-----------------------
Westchnąłem. Będę się musiał dużo szybciej uporać z tym wszystkim. Spojrzałem na swój telefon. Mac napisał, że jest umówiony z Kate na szesnastą. Lekcje kończyłem dziś o czternastej, podobnie jak ona. No pięknie, będę musiał czekać dwie godziny pod jej domem. W sumie mógłbym w wolnym czasie porozmawiać z Violl i powiedzieć jej, że z nami koniec. Mam nadzieję, iż jakoś to przyjmie. Jest dla mnie ważna, ale nie mogę jej cały czas zwodzić.

Z głową w chmurach wziąłem potrzebne książki i udałem się do klasy. Zająłem swoje tradycyjne miejsce i wystukiwałem palcami jakiś rytm. W mojej głowie zaczął się formować wiersz i poczułem pilną potrzebę zapisania go. Wyrwałem kartkę z zeszytu i nabazgrałem na niej ołówkiem zarys kolejnego wiersza.

Nostalgia dnia bez ciebie
Popycha mnie do czynienia dobra
Odkąd zabrakło mojego powietrza
Czuję, że świat powoli zmierza do końca

Chyba nie tak to sobie wyobrażałem, ale mniejsza o to. Zgniotłem kartkę i wrzuciłem do kieszeni. W domu spróbuję to dopracować.

Do klasy weszła nauczycielka.

- Widzę, że wszyscy jesteśmy w dobrych nastrojach – powiedziała. „ No chyba nie” – No to może na rozgrzewkę napiszemy kartkówkę.

Rozdała nam kartki. Co to ma być? Podpisałem kartkę i spojrzałem na pierwsze pytanie. Nie byłem przygotowany na cos takiego. Oczyściłem umysł i skupiłem się na myślach dziewczyny siedzącej w rzędzie obok. Wyglądała na mądrą. Spisałem, więc od niej wszystkie odpowiedzi. Kiedy nauczycielka zbierała kartki, przyjrzała się przez chwilę mojej.

- Nieźle Nick. Nie wiedziałam, że tak dobrze umiesz genetykę.

Uśmiechnąłem się w odpowiedzi pod nosem. Dzięki koleżanko. Reszta lekcji minęła szybko.  Pani Philips coś tłumaczyła, a cała klasa udawała zainteresowanie. Beznadzieja. Wychodząc spotkałem chłopaków.

- Siema. O której jutr gracie ten mecz? – zapytałem. David i Brandon byli w szkolnej drużynie futbolowej. Zawsze lubiłem patrzeć, jak grają.

- O czwartej. Wpadniesz sam czy z Viol?

- Raczej sam. Wiesz, że ona nie lubi sportu.

- Nie da się ukryć – dopowiedział Brandon. – No to widzimy się dziś o osiemnastej?

- Jasne. Tylko błagam was nie przychodźcie z dziewczynami. To ma być męski wieczór – powiedział David, który jako jedyny z nas nie miał dziewczyny. Trochę wkurzało go to, ale kiedy ostatnim razem próbowaliśmy go spiknąć z Sophie, nie za bardzo nam wyszło. Okazało się, że jest strasznie wymagający, jeśli chodzi o dziewczyny.

- Nie ma sprawy. To do zobaczenia.

Przybiliśmy sobie piątki i się rozeszliśmy. Skupiłem swoje myśli na Violett. Miała lekcje na piętrze. Ruszyłem do niej.

- Hej – przywitała mnie wesoło. – Co tam?

- Całkiem nieźle. Powiedz, co robisz dziś po szkole?

- Nic konkretnego, a co? – zapytała podekscytowana.

- Chciałem z tobą o czymś porozmawiać. Co powiesz na ciastko?

- Jasne. To widzimy się po lekcjach. Czekaj na mnie przy szafce – dała mi buziaka i w tej samej chwili usłyszeliśmy dzwonek.

- Dobra to ja lecę. Tylko nie zapomnij o mnie – uśmiechnąłem się i poszedłem do sali matematycznej. Ja chyba dziś tu umrę.