środa, 30 grudnia 2015

Under the mistletoe

Jutro nie będę miała pewnie czasu, żeby tu zajrzeć,dlatego już dziś chciałabym Wam życzyć, aby ten kolejny rok był dla Was niesamowitym przeżyciem, pełnym miłych niespodzianek i uśmiechu. + świąteczny oneshot specjalnie dla Was :* Trzymajcie się ciepło i do zobaczenia w 2016! :D

Siedząc w poczekalni z tłumem ludzi, którzy tak ja ją łapali ostatni samolot do Los Angeles, nudziłam się koszmarnie. Z powodu nadmiernych opadów śniegu wszystkie loty zostały przesunięte o kilka godzin, także siedzę tu już, jakby się czepiać szczegółów, trzy godziny i pewnie posiedzę kolejne trzy, bo irytujący biały pyłek z nieba jeszcze się nie zdecydował, czy zamierza przestać sypać czy może nie. Nawet gdybym w tym momencie wyleciała i tak nie zdążyłabym na Wigilię. Może to i lepiej. W końcu nigdy nie lubiłam tego gwiazdkowego klimatu, gdy wszyscy są dla ciebie mili, mimo że wiedzą, iż masz to wszystko gdzieś.

Dwa lata temu przeniosłam się na studia do Nowego Jorku. To była najlepsza decyzja mojego życia. Zawsze czułam się niemile widziana we własnym domu. Może to kwestia mojego wybuchowego charakteru, a może tego, że naturalnie nie potrafię być miła i uprzejma na zawołanie, jak reszta rodzinki.

Prawdę mówiąc na pierwszy rzut oka, wyglądam jak poukładana dziewczynka z dobrego domu. No wiecie - długie blond włosy, niebieskie oczy, dołeczki w policzkach i zgrabna sylwetka, o której marzy każda nastolatka. Wygląd kojarzony z pięknymi hollywoodzkimi aktoreczkami, tyle, że ja mam jednak w swojej uroczej główce trochę mózgu. Jestem jedną wielką sprzecznością. 
Minuta wlecze się za minutą. Mam dość czekania. Proszę siedzącą obok mnie kobietę, żeby popilnowała mojej walizki, co robi z wielką niechęcią, kiedy chwytam czytaną chwilę wcześniej książkę i udaję się do kawiarenki. Po drodze mijam miliony choinek i innych podobnych ozdób świątecznych. Tandeta. Kolejny chwyt marketingowy, jak te wszystkie idiotyczne świąteczne piosenki puszczane miliony razy już od końca listopada, bo w końcu, po co czekać na Wigilię? Może w przyszłości powinnam kandydować na prezydenta i zakazać puszczania "Last Christmas" aż do pierwszego dnia świąt? Zawsze warto pomarzyć.

Nagle ktoś z całym impetem wpada na mnie, przez co ląduję na podłodze, gdzie towarzyszy mi moja duma i dwa wysłużone egzemplarze "Morderstwa w Boże Narodzenie" Agathy Christie.

- Uważaj jak chodzisz - warknęłam w stronę tej ofiary losu, która mnie potrąciła.

Przede mną stał z wyciągniętą ręką brunet o ciemnych oczach. Był całkiem przystojny i nieźle umięśniony, ale w tej chwili nie miało to najmniejszego znaczenia, bo przez niego nabiłam sobie pewnie ładnego siniaka.

- Przepraszam, że cię potrąciłem. Mam na imię Mike.

- Nie obchodzi mnie jak masz na imię - rzuciłam wstając z ziemi, przy okazji zabierając swoją książkę.

- Okej, to może jako zadośćuczynienie postawię ci kawę? Widzę, że też trochę tu czekasz.

- Raczej się nie skuszę. Sorry. - Ruszyłam przed siebie. Po chwili zauważyłam, że ten natręt idzie za mną.

- Bardzo ci się nudzi? - Zapytałam skonsternowana.

- Po prostu idę w tym samym kierunku co ty. - Uśmiechnął się promiennie, co jeszcze bardziej mnie wkurzyło.

Odwróciłam się na pięcie i szybko ruszyłam do kawiarenki. Zamówiłam czekoladową latte i ciastko cynamonowe. Usiadłam przy stoliku i zagłębiłam się w lekturze. Chciałam, żeby kawa trochę ostygła, a i tak samolot jeszcze długo nie wystartuje. Po chwili ktoś się do mnie przysiadł i niestety doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, kto to jest.

- Nadal będziesz się upierał, że mnie nie śledzisz?

- Tym razem przysiadłem się celowo. Śnieg przestał padać i za jakieś 25 minut wylatujemy.

Spojrzałam za okno i faktycznie miał rację.

- Dziękuję. - Byłam mu to winna.

- Ależ nie ma za co, a teraz chodźmy.

Chciał wziąć mnie za rękę, ale szybko się od niego odsunęłam. Zdążyliśmy idealnie na czas. Oddaliśmy bagaże i weszliśmy na pokład samolotu. Mike, bo chyba tak miał na imię, był jak mój cień. Nie odstępował mnie na krok. Zajęłam swój fotel i miałam nadzieję, że teraz sobie pójdzie, ale nie. Musiał mieć miejsce akurat koło mnie.

- Cóż za zbieg okoliczności - prychnęłam.

- Ja bym to nazwał przeznaczeniem. - Mrugnął do mnie, no co tylko przewróciłam oczami. 

Włożyłam słuchawki do uszu i już po chwili zasnęłam.

*
- Obudź się Królewno - usłyszałam szept. Delikatny oddech muskał moje ucho. To było miłe. Chwila, to już nie sen.

- Co do cholery?

- Dolecieliśmy na miejsce i za chwilę będziemy musieli wysiąść.

Przeciągnęłam się.

Już z oddali widziałam moją matkę. No pięknie, jak ona się dowiedziała, o której ląduję? W sumie jest znana ze swojej upierdliwości. Współczuję ludziom, którzy musieli jej słuchać. Jak najbardziej musiałam opóźnić podejście do niej. W końcu cały tydzień jeszcze przed nami. Zdążę się nacieszyć jej obecnością. Ruszyłam odebrać walizkę. Nim zdążyłam złapać za rączkę, ktoś mnie wyręczył.

- Jeszcze ci się nie znudziło? - Zapytałam Mike'a.

- Taka dziewczyna jak ty, nie może się znudzić. To co, dasz mi swój numer?

Roześmiałam się.

- Uroczy jesteś, czyli nie w moim typie.

- Typy się zmieniają. - Nadal próbował.

- Nie moje.

- No to zobacz, gdzie stoimy. - Odchylił głowę do góry, a ja powędrowałam za jego wzrokiem. Cholerna jemioła.

- Chyba przeznaczenie ma co do nas inne plany niż ty.

Jego usta zaczęły się niebezpiecznie zbliżać do moich. Stanęłam przed wyborem, który w gruncie rzeczy nie był najtrudniejszy. Mimo tego, że Mike był irytujący, od początku miałam ochotę go pocałować. Czysto fizyczne przyciąganie - tak bym to określiła. Nie wahałam się i złączyłam nasze usta. Na początku był to delikatny pocałunek, jednak szybko go pogłębił. Muszę przyznać, że nieźle całował. Poczułam iskrę skaczącą między nami. Nigdy czegoś takiego nie czułam. Wplotłam palce w jego włosy i przeciągnęłam go bliżej. Położył ręce na moich biodrach. Chciałam żeby ta chwila trwała wiecznie.

- To może w końcu zdradzisz mi swoje imię? - Zapytał przerywając pocałunek.

- Taylor, a teraz zbieramy się na resztki Wigilii.

sobota, 26 grudnia 2015

Święta z Blackline'ami (mały powrót do ever liar)

tadam :D trochę zatęskniłam za Kate i innymi bohaterami, więc postanowiłam napisać ten krótki świąteczny epizodzik. mam nadzieję, że się Wam spodoba. zapraszam do komentowania ;) Merry Christmas ;)
******

- Kate, kochanie tak się cieszę, że przyjechałaś! - Już na wejściu wpadłam w zabójczy uścisk mojej rodzicielki.

To będą pierwsze święta, które spędzę z Blackline' ami. Odkąd otrzymałam zaproszenie od Patricii, nie mogłam o tym nie myśleć. Gdybym musiała stawić czoła tylko jej i Jackobowi, to nie byłaby tragedia, ale do tego zacnego grona miała dołączyć moja siostrzyczka i Nick z rodziną. Nie widziałam go od dobrych kilku miesięcy i nie potrzebowałam tego spotkania. Z małego wywiadu, który przeprowadziłam, a właściwie z relacji Maca, dowiedziałam się, że nadal jest singlem. Wciąż czułam coś do niego, jednak należał do mojej przeszłości, związanej z życiem w kłamstwie i rozczarowaniami, a to zostawiłam bezsprzecznie za sobą. Niestety żaden z moich kolejnych chłopaków, nie żeby było ich nie wiadomo ilu, bo w sumie tych dwóch jakoś się napatoczyło, nie znaczył dla mnie tyle co Nickolaj. Głupie serce. Ale to był mniejszy problem.

- Też się cieszę - odparłam, kiedy w końcu pozwoliła mi się odsunąć na odległość ręki.

- Świetnie ci w nowej fryzurze i widzę, że styl też zmieniłaś. Wyglądasz na dużo dojrzalszą. Nie mogę uwierzyć, iż minął tak krótki czas od naszego ostatniego spotkania.

- Kochanie, - dobiegł do nas z kuchni głos taty - Wiem, że cieszysz się z przyjazdu Kate, ale może jednak pomogłabyś mi z zestawieniem stołu?

- Już idę. Katherine poradzisz sobie sama?

- Pewnie. Myślę, że Jackob bardziej cię potrzebuje.

I tak zostałam sama w przedsionku. Z jednej strony miałam wielką ochotę wybiec i nie wracać, ale nie chciałam zawieźć Patricii. Zajęłam kurtkę i weszłam w głąb domu. Już prawie zapomniałam, jak pięknie on się prezentował. Do tego wielka choinka, wznosząca się na dwa metry, świeciła delikatnym, złotym blaskiem świec. Czysta magia. Spełnienie dziecięcych marzeń.

- A kogo to moje piękne oczy widzą? Myślałam, że nie masz zamiaru wracać. - Wspominałam kiedyś, jak bardzo kocham moją siostrę?

- Ciebie też miło widzieć Violett.

- Nie ekscytuj się tak tymi świętami, to prawdziwe piekło i akurat nie ja jestem tego przyczyną – rzuciła i wyszła.

Czy ona była dla mnie miła? No może nie miła, ale nie obraziła mnie. Świąteczny cud! Podążyłam szlakiem jej i niesamowitych zapachów, które sprawiały, że aż ślinka mi ciekła. Salon został całkowicie przemeblowany. Zniknęły z niego fotele, kanapa i stolik, a ich miejsce zajął wielki podłużny stół otoczony krzesłami. Wyglądał jakby zaraz miał się ugiąć. Jeszcze nigdy nie widziałam tak wielkiego indyka!

- Kate! – Poczułam jak coś rzuca się na mnie. No tak, przecież jest tu też rodzina Nicka. – Kate, tak dawno cię nie widziałam!

- Meg, jakaś ty duża! – Podniosłam ją i okręciłam wokół własnej osi.

- A ty wyładniałaś!

Rozbrajał mnie jej entuzjazm. Do teraz nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo mi jej brakowało. Nie tylko jej.

- Mała ma rację. Miło cię widzieć.

Nick. Jego głos obudził we mnie coś, co nie powinno się przy nim budzić. Nie po takim czasie. Odwróciłam się w kierunku, z którego dochodził jego głos. Aż zaparło mi dech w piersiach. Wyglądał dojrzalej i zdecydowanie wyprzystojniał. Postawiłam Meg i podeszłam do niego się przytulić.

- Zmieniłeś się.

- Ty również, ale to dobra zmiana, chociaż będzie mi brakowało tych długich loków.

Uśmiechnęłam się i odsunęłam od niego.

- Dzieciaki siadajcie! Nie po to tyle pracowaliśmy, żeby teraz się marnowało.

- Jeszcze raz bardzo dziękuję wam za zaproszenie – powiedziałam, zajmując miejsce obok Nicka, który odsunął dla mnie krzesło.

- Jesteś częścią rodziny, jakby nie patrzeć. – Usłyszałam głos Viol.

- Dość gadania. – Jackob przemówił. – Rzadko widzimy się w takim gronie i trzeba to dobrze wykorzystać. Chciałbym wam życzyć spełnienia marzeń, szczęścia i zdrowia. Chciałbym żebyśmy cieszyli się sobą każdego wspólnie spędzonego dnia. A teraz zajadajmy, bo trochę zgłodniałem.

Po skończeniu przemowy zabrał się za krojenie indyka. Pałaszowaliśmy zgodnie, przerywając sobie od czasu do czasu historiami o mijającym roku. Niestety stałam w centrum zainteresowania. Właściwie ten rok nie był interesujący. Nic już nie wydawało się interesujące, odkąd wyprowadziłam się z Dobsonu. Nie żebym narzekała. Kiedy najedliśmy się do syta, Meg zaciągnęła nas pod choinkę. Nick, Viol i ja usiedliśmy z nią na miękkim dywanie i pomogliśmy odpakować prezenty. Znalazły się tam pudełka i dla nas. Otworzyłam swój. Znajdował się w nim złoty łańcuszek z zawieszką w kształcie skrzydła i małym diamencikiem.

- To jest piękne. Bardzo wam dziękuję – rzuciłam się, żeby uściskać rodziców.

- Nie ma za co. Uznaj to, za spóźniony prezent urodzinowy. Przykro nam, że nie mogliśmy przyjechać.

- Kate, tu jest jeszcze jedno pudełko da ciebie. – Usłyszałam głosik Meg.

Spojrzałam pytająco na Patricię, ale ona wyglądała na szczerze zszokowaną. Wzięłam prezent, ale nie zdążyłam go rozpakować, bo Nick wziął mnie pod rękę i wyprowadził na zewnątrz.

- Zaraz wrócimy – rzucił do pozostałych.

- Nick, co się dzieje?

Otoczył nas chmurą ciepła, żebyśmy nie musieli zakładać kurtek.

- Brakowało mi cię, Kate.

- Mi ciebie też. – Odpowiedziałam szczerze.

- Otwórz prezent.

Powoli otworzyłam pudełko. Leżała w nim malutka… różdżka. Spojrzałam na niego skonsternowana.

- Ale co to ma znaczyć?

- Wiem, że może ci czasem brakować magii, dlatego przelałem tu trochę swojej mocy.

- Jak to zrobiłeś? Przecież…

- Nie ważne. Chciałem, żebyś miała przy sobie cząstkę tego, co straciłaś, mimo, że zrobiłaś to na własne życzenie.

Przytuliłam go mocno.

- Bardzo dziękuję. Nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.


Z nagłego przypływu radości pocałowałam go. Jak się akurat złożyło, był to pocałunek pod jemiołą.

piątek, 25 grudnia 2015

Call me XV

Prezent świąteczny :D
- Callie -
Dzisiejszy ranek był wspaniały do czasu, kiedy wślizgiwałam się do domu. Jako, że godzina była nieco wczesna, starałam się zrobić to najciszej jak to tylko było możliwe, żeby nie obudzić Johna. Pech chciał, że mój ukochany siedział akurat przy barku i sączył whisky. Było to dziwne, bo zwykle nie pił, a już na pewno nie o takiej porze dnia.
- Widzę, że w końcu wróciłaś.
Ton jego głosu przeraził mnie. Nie byłam do końca pewna, czemu tak się do mnie odnosił.
- Czy coś się stało? - Zapytałam.
- Żartujesz? Wracasz do domu o pieprzonej dziewiątej rano, po nicy spędzonej nie wiadomo gdzie!
- Przecież napisałam Ci smsa.
- Który był całkowicie sprzeczny z tym, co mówiłaś mi wcześniej. Chciałbym Ci zaufać, ale coraz trudniej mi to przychodzi.
O nie.
- Spałam u przyjaciela i to on napisał ci tego smsa, bo ja byłam nieco wystawiona. Przykro mi ze się martwiłeś, ale co się stało to się nie odstanie.
- Spałaś u przyjaciela?! - Podniósł ton, dobijając zawartość szklanki, po czym niemal od razu nalał sobie kolejną.- Coraz lepiej.
- Tylko u niego spałam. Nie wiedział gdzie mieszkał, bo w mieście był tylko przejazdem. Możesz się uspokoić? Do niczego między nami nie doszło, jeśli o tym myślisz.
- Masz mnie za idiotę? Spałaś u obcego kolesia i nic między wami nie zaszło? Przynajmniej odważ się powiedzieć prawdę.
Zaraz chyba go uduszę.
- Mówię prawdę! - Tym razem to ja podniosłam głos. Może to dostanie się do jego pustej głowy. - Kocham cię i nigdy bym cię nie zdradziła! Myślałam, że o tym wiesz, ale najwyraźniej tak nie jest. A właściwie to jak myślisz, że ja się czuję, kiedy wracasz z pracy po północy? Czasami nawet później. Nie posądziłam cię nigdy o to, że masz jakiś romans, chociaż czasami przez głowę przechodziły mi takie myśli.
- Nie odwracaj kota ogonem!
- A czemu nie? Skoro już poruszyliśmy ten temat chyba mogę powiedzieć, co mi leży na sercu.
- Ale ja nie wracam w ubraniach jakiejś dziewczyny.
No tak, przecież mam na sobie ciuchy Julliana.
- Raczej nie zamieściłbyś się w ciuchy jakiejś dziewczyny, chodzisz mogłoby być zabawnie.
Roześmialiśmy się na to wyobrażenie.
- Co my właściwie robimy? - Zapytał normalnym głosem.
- Nie wiem, ale to kompletnie bez sensu.
Podeszłam do niego, objęłam go za szyję i usiadłam na jego kolanach, całując go delikatnie w usta. Pogłębił pocałunek.
- Przepraszam, ale bałem się, że coś Ci się stało - wyszeptał przy moich ustach.
- Po prostu dalej sobie ufamy, a wszystko skończy się jak najpiękniejsza z bajek.
- Kocham cię. A teraz leć się umyć, bo do obiadu u rodziców nie zostało wiele czasu, biorąc pod uwagę twoje zwyczaje prysznicowe.
Szturchnęłam go palcem w bok i udałam się pod prysznic.
Porządnie nadużyłam zaufania Johna. Było mi z tego powodu głupio, ale stało się. Na obiedzie u rodziców nie dał nic po sobie poznać, ale co się między nami zmieniło. Wiedziałam, że moje uczucia do Julliana nie mogą się w żadnym stopniu rozwinąć, a co zrobiłam? Znowu flirtowałam z nim przed chwilą przez telefon, jakby nie patrzeć w tajemnicy przed Johnem. Kiedy usłyszałam, że wchodzi do domu niemal od razu przerwałam połączenie i czułam się jakby miał mnie przyłapał na czymś niestosownym.
- Hej kochanie. Co u Boba? - Zapytałam otwierając na rozcież drzwi łazienki.
- Właściwie nic ciekawego. Mamy do załatwienia bardzo ważną sprawę w tym tygodniu. W sumie o niej nie myślałem aż do czasu, gdy mi to uświadomił. - Przeczesał dłonią włosy, tak, że teraz sterczały na wszystkie strony.
- Dacie sobie radę, przecież jesteście najlepsi.
- To urocze, że tak uważasz. Co powiesz na lampkę wina? Ten golf mnie wykończył.
Kolejna lampka tego dnia. Wypił trzy przy obiedzie no i whisky rano. To chyba nie wróży nic dobrego. Ostatecznie postanowiłam to zignorować.
- Pewnie. Ty nalej, a ja włączę jakiś film.
Zrobił skwaszoną minę.
- Tylko błagam nie jakieś romansidło. Może komedię?
Przewróciłam oczami.
- Dobrze, ale wino musi być naprawdę dobre.
- Tak jest.
Zajęłam miejsce na dużej szarej sofie, stojącej w salonie i przerzucałam kanały w poszukiwaniu czegoś ciekawego.
- I co tam znalazłaś?
Odwróciłam się w stronę głosu. Muszę przyznać, że John zabójczo prezentował się w delikatnym świetle. Jego blond włosy delikatnie odpadały mu na czoło, poluzowany krawat zwisał u szyi, tak, że miałam ochotę go za niego przyciągnąć do siebie i chłonąć spojrzenie.... oczu.
- Właśnie nic ciekawego. Może odpuścisz sobie ten film?
- Masz jakieś lepsze propozycje? - Podał mi kieliszek z uśmiechem.
Wzięłam łyka rozkoszując się lekką goryczką odczuwalną w trunku.
- Możliwe. A co byś powiedział na masaż. Jesteś trochę spięty - rzuciłam, dotykając jego ramion.
Zdążyłam zauważyć, że bardzo mu się to podoba, więc skierowałam nas w stronę sypialni.
***
I jak ja mam po takim weekendzie wrócić do pracy. Co prawda miałam ochotę o wszystkim opowiedzieć Ruby, ale najchętniej bez ruszania się z domu, a właściwie z łóżka.
- Callie - usłyszałam szept Johna. Całował mnie delikatnie za uchem, chcąc mnie zmusić do przebudzenia. - Czas wstać.
- Jeszcze pięć minut - rzuciłam odgradzając się od niego kołdrą.
- Kochanie w końcu spóźnisz się do pracy. - Ściągnął ze mnie kołdrę i natychmiastowo zrobiło mi się zimno. Jestem strasznie ciepłolubnym człowiekiem.
- Już dobrze. Ale wiedz, że to był twój błąd - powiedziałam, grając do łazienki, w której zamknęłam drzwi od środka.
- Przeżyję. Co ci zrobić na śniadanie?
- Musli z jogurtem naturalnym i truskawkami. - Uwielbiałam to zestawienie.
John nic więcej mi nie odpowiedział, więc stwierdziłam, że poszedł spełniać moje zachcianki. Ja w tym czasie wzięłam szybki prysznic i ubrałam się. Dziś postawiłam na granatową sukienkę do kolan z dość pokaźnym dekoltem. Szpilki zostawiłam tymczasowo obok torebki i na boso podreptałam do kuchni.
- Widzę, że ci się udało - powiedziałam na wejściu do Johna, kiedy zauważyłam na stole swój posiłek. On nadal stał przy kuchence i smażył sobie jajecznicę.
- Nie pierwszy i nie ostatni raz. A teraz zjadaj szybko i leć, bo teoretycznie za dwadzieścia minut powinnaś być w pracy.
Rzuciłam okiem na zegarek. Miał rację. Nie wiedziałam, że jest już tak późno. Szybko zjadłam śniadanie, wzięłam swoją codzienną dawkę leków i wbiegłam z domu, dając Johnowi pospiesznego buziaka.
W biurze byłam idealnie na czas. Zwykle aż tak bym się tym nie przyjmowała, ale dziś miałam o dziewiątej ważnego klienta. Co mnie pokusiło, żeby go umówić na taką godzinę?
- Ruby! - Zawołała od progu. Zza rogu od razu wyszła moja najlepsza przyjaciółka, zwarta i gotowa. - Błagam powiedz mi, że jeszcze nie przyszedł.
- Zadzwonił kilka minut temu i powiedział, że stoi w korku, więc chwilę się spóźni.
- Dzięki Bogu.
- Na twoim biurku położyłam potrzebne informacje i twoją ulubioną kawę.
Przytuliłam ją mocno.
- Ratujesz mi życie. Nie uwierzysz, w to, co się stało w ten weekend. Mam ci tyle do opowiedzenia, ale to później. Póki co muszę ustalić wszystko z Moerke. Jeszcze raz ci dziękuję.
- Od czego się ma przyjaciół. A teraz znikaj i spisz się dobrze.
***
- Wszystkie dokumenty prześle Panu moją sekretarka, najpóźniej jutro i myślę, że dojdziemy do porozumienia.
- Bardzo dziękuję. Miłego dnia.
Odetchnęłam z ulgą. Po godzinie przeglądania umów, w końcu udało mi się dostosować ją w sposób zadowalający dla Moerke. A jest to nie lada wyzwanie, gdyż jest on znany ze swojego wybrzydzania.
Usłyszałam pukanie do drzwi.
- Wejść.
- Jak poszło? - Zapytała Ruby, zamykając drzwi zielonego gabinetu. Specjalnie wybrałam ten kolor, żeby mnie uspokajał w razie konieczności. Oprócz biurka i krzeseł, które były podstawowym elementem wyposażenia każdego pomieszczenia, miałam jeszcze dwa regały zapchane dokumentacją, kanapę, dwa fotele i stolik do kawy. Takie życie współwłaściciela.
- Nieźle. Dam ci dokumenty do przesłania. A teraz rozsiądź się wygodnie. Mam ci wiele do opowiedzenia.
Usiadłam naprzeciw niej i streściłam wydarzenia minionych dwóch dni. Z każdym kolejnym moim słowem jej oczy robiły się coraz większe. Kiedy skończyłam, nie wiedziała, co powiedzieć.
- No wiem. To wszystko jest takie dziwne.
- Nie wierzę, że w końcu spotkałaś Julliana. I to w takim momencie. Nie myślałam, że kiedykolwiek się zobaczycie. W końcu książę znalazł swojego Kopciuszka, ale on jest już zajęty.
- Życie jest perfidne.
- I to jak.
- Co ty na to, żebym poszła po pączki?
- Czytasz mi w myślach.
- Wracam za pięć minut i zastanowimy się wtedy, co z tym wszystkim zrobić.
Dokładnie pięć minut później Ruby była już gotowa do rozważań. Na stoliku postawiła pudełko pączków o dwie kawy cynamonowe. Nie wiem, jak jej się to udało zdobyć w tak krótkim czasie. Wzięłam łyk kawy i odgryzłam kawałek pączka z czekoladowym nadzieniem.
- Po pierwsze - zaczęła moja przyjaciółka - musimy ustalić, co czujesz do każdego z nich. Skup się w tej chwili tylko i wyłącznie na sobie.
- Wiesz, że kocham Johna, ale czasami myślę, że on mnie nie rozumie. Po za tym ostatnio spędzamy ze sobą coraz mniej czasu. To trochę boli.
- A Jullian?
I tu sprawy zaczynały się komplikować. W końcu, co mogę powiedzieć o człowieku, którego znam jedynie przez rozmowy telefoniczne? Ten jeden wieczór nie dał mi aż tak szczegółowego wglądu w jego osobowość. Jednak było w nim coś.
- Ciężko mi to określić. Przez te rozmowy czułam, że się z nim zaprzyjaźniłam...
- Ale?
- Ale znam go tylko przez te telefony. To, że spędziłam u niego jedną noc i nic mi nie jest jeszcze nic nie znaczy. Jednak, kiedy mnie pocałował, poczułam coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. To było jak czysta magia.
- W takim wypadku, odpowiedź jest prosta. Musisz rzucić Johna. Nie możesz oszukiwać was oboje, że nadal wszystko jest dobrze. Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli kochasz dwie osoby, powinieneś wybrać tę drugą, bo gdybyś na prawdę kochał pierwszą, druga byłaby ci obojętna.

Te słowa miały sens.

sobota, 19 grudnia 2015

Call me XIV

Halo, wchodzi tu ktoś? :)
- Jak tam Los Angeles? – Zapytała zanim zdążył się przywitać.
- Ciebie też miło słyszeć – roześmiał się. Nie spodziewał się od razu pytań. – Jest pięknie, jak zwykle, no i nieco cieplej niż w Nowym Jorku.
- Chciałabym kiedyś się tam wybrać.
- No to wsiadaj w samolot i przylatuj, to nic strasznego. Czasami zdarzają się katastrofy, czy turbulencje…
Uśmiechnęła się promiennie i miała wrażenie, że mimo, iż się nie widzą on ten uśmiech widzi.
- Zdecydowanie wiesz, jak zachęcić człowieka do podróży samolotem.
- Jak sprawy z Johnem?
- W porządku. Kiedy wracasz na stałe?
- W sobotę albo niedzielę. Moi koledzy chcą zorganizować jakąś popijawę, więc wszystko zależy od mojego stanu. Ale w sumie mam całkiem mocną głowę.
Poczuła, że chciałaby mu towarzyszyć w tej imprezie. Zatańczyć z nim jakiś zmysłowy taniec wdychając zapach jego perfum wymieszanych z lekką nutą alkoholu. Lekko musnąć ustami jego usta i zasypać pocałunkami linię jego lekko zarośniętej szczęki. Przebiec palcami po zarysie mięśni, kształtującym się pod cienką koszulką. Ułożyć głowę w zagłębieniu jego szyi i zatonąć w nim. Jego myśli nie zatrzymały się na samym tańcu. Marzył o zabraniu jej na taras swojego domu. Wdychałby jej zapach z zapachem otaczających ich kwiatów i składał delikatne pocałunki na jej ciele.
Westchnął.
- Chciałbym, żebyś była tam ze mną.
Nie powinien był tego mówić, ale czasami słowa wypadają z ust bez naszej wiedzy. To był ten właśnie przypadek.
- Ja też –przyznała pod nosem, mając nadzieję, że jej nie usłyszy. - Tylko bądź ostrożny i żeby nie przyszło ci do głowy po wypiciu kierować autem!
- Za kogo ty mnie masz, Callie?
- Za Julliana oczywiście. Wiem, że aż tak głupi nie jesteś, ale i tak będę się o to martwiła.
- Jesteś niesamowita. A propo masz jakieś plany na przyszłą niedzielę? – Zapytał układając w głowie plan.
- Raczej nie, chociaż mój grafik jest ostatnio bardzo zmienny.
- Zapytam cię bliżej niedzieli. Jest pewne miejsce gdzie bardzo chciałbym cię zabrać.
- Gdzie? – Zapytała zaintrygowana, kiedy usłyszała przekręcanie klucza w drzwiach. Przemknęła cicho do łazienki.
- To będzie niespodzianka, ale na pewno jej nie pożałujesz.

- No ja myślę. Przepraszam, ale muszę już kończyć. Pa!

środa, 16 grudnia 2015

Call me XIII

Już tłumaczyłam się w komentarzu pod poprzednim postem, ale nie zaszkodzi wspomnieć i tutaj. Ostatnio wszystkie rozdziały piszę na telefonie, ale żeby nie było koszmarnych literówek, muszę wszystko jeszcze raz przeglądać na komputerze, na którego nie mam czasu wchodzić. To jedna z wielu przyczyn, tak opóźnionego dodawania rozdziału. 
Mam przygotowanego świątecznego oneshota i chciałabym was prosić abyście w komentarzach zdecydowali czy mam go wstawić czy też nie. Jeśli tak, pojawi się on około poniedziałku ;)
-Callie-
Nie wiedziałam od czego zacząć. Kiedy zobaczyłam się w lustrze, przeraziłam się. Dawno nie spałam z pełnym makijażem na twarzy i wszystkim, którym przyszłoby do głowy tego spróbować serdecznie odradzam – po przebudzeniu nie będziecie wyglądać jak śpiące królewny, już raczej jak klauny wyjęte z dziecięcych koszmarów. Umyłam się i przebrałam. Nie chciało mi się myć głowy, która nadal nieco pulsowała, dlatego związałam włosy w wysoki, niechlujny kok. Zwykle tak się prezentuję, kiedy jestem chora i nikt mnie nie widzi. Nie mogłam znaleźć żadnej nieużywanej szczoteczki, a zapach alkoholu pochodzący z moich ust trochę mnie denerwował, dlatego użyłam szczoteczki Julliana. Średnio gotowa na spotkanie ze światem weszłam do kuchni, gdzie czekały na mnie same pyszności. Jestem chyba jedną z największych fanek gofrów. Mogę je jeść w każdym wydaniu, a w połączeniu z brzoskwiniami mogłyby być jedynym posiłkiem, który spożywałabym do końca życia.
- Chyba częściej będę wpadać do ciebie na śniadania – powiedziałam siadając na krześle naprzeciw Julliana.
- Jestem zbyt leniwy, żeby robić takie śniadania częściej, ale jak najbardziej zapraszam. – Rzucił mi piękny uśmiech. – A teraz zabieraj się do jedzenia.
- Tak jest, proszę pana.
- Całkiem ładnie ci w moich ciuchach.
Zarumieniłam się na to stwierdzenie, ale niemal od razu skarciłam się za to w myślach, w końcu miałam Johna, który…
- O cholera. – Szybko pobiegłam po swój telefon. Chwilę później usłyszałam za sobą kroki mężczyzny.
- Stało się coś?
- Miałam wrócić do domu na noc, więc pewnie John się o mnie martwił. O matko, jak mogłam o nim zapomnieć.
Nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, jak musiał się czuć, kiedy nie wróciłam na noc, a na domiar złego nie dałam mu żadnego znaku życia. Ja by na jego miejscu chyba oszalała. To dziwne, nie mam żadnej nowej wiadomości, nie mówiąc już o nieodebranym połączeniu. Czy ja czegoś nie pamiętam?
- Napisałem do niego wczoraj, żeby się nie martwił, bo nocujesz u koleżanki.
- Że co!?
- Pomyślałem, że John może się martwić i chciałem mu tego oszczędzić.
Skołowało mnie to. Z jednej strony dobrze, że to zrobił, ale z drugiej grzebał w moim telefonie. Ostatecznie wdzięczność zwyciężyła.
- Dziękuję, że to zrobiłeś.
Nie widziałam, co mogłabym dodać, dlatego wróciłam do kuchni i na powrót zaczęłam jeść moje gofry.
- Gniewasz się na mnie.
- Nie, po prostu zdziwiło mnie, że o tym pomyślałeś.
- Nie ma sprawy. Gdybyś była moją dziewczyną też bym się bał i chciał wiedzieć czy wszystko z tobą w porządku.
Zjedliśmy w ciszy. Zaoferowałam, że pozmywam naczynia, ale Jullian nie chciał mi na to pozwolić.
- To mój dom, więc pozwól, że sam się tym zajmę.
- Ale chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć za przygarnięcie mnie. Może ja pozmywam, a ty powycierasz?
Po jego spojrzeniu widziałam, że nie jest zachwycony. Niestety kochany, ale natrafiłeś na nieustępliwą kobietę.
- Nie odpuścisz, prawda? – Widząc mój wzrok, nie potrzebował słów. – Niech ci będzie.
Zgarnęłam talerze, ale Jullian dosłownie sprzątnął mi je sprzed nosa.
- Ej!
- Nie mówiłem, że na to też ci pozwolę.
Dźgnęłam go palcem w bok i zabrałam się za zmywanie. Poszło nam to dosyć sprawnie.
- Powinnam się już zbierać. Jeszcze raz bardzo dziękuję ci za wszystko i do usłyszenia wieczorem?
- Odprowadzę cię. Nawet nie wiesz gdzie konkretnie jesteśmy.
Na to nie wpadłam.
- No okej. – Chwyciłam swoje rzeczy i wyszliśmy na dość ciepłe jesienne powietrze.
- Co planujesz robić po powrocie na stałe do Nowego Jorku? – Zapytałam.
- To co robiłem do tej pory.
- Nie chciałbyś czegoś zmienić w swoim życiu?

To pytanie pozostawiłam otwarte, ponieważ znaleźliśmy się już pod moim domem. Pożegnałam się z Jullianem, życząc mu przyjemnej podróży.

czwartek, 3 grudnia 2015

Call me XII

-Jullian-
Zakochałem się w brązowych oczach.
Pomimo lekkiego zamglenia mózgu, ten fakt wydawał się świecić w mojej głowie niczym neon reklamujący jakiś durny hipermarket. Zbłaźniłem się przy niej kilka razy, ale pomimo tego nadal nie pobiegła do domu. Chcąc podać jej drinka, ochlapałem ją nim, śpiewałem durne piosenki o miłości, w sumie tego nie dało się nazwać śpiewem. Ona dalej siedziała obok mnie, przytuląc się lekko do mojego ramienia. Robiło się trochę chłodniej, więc narzuciłem jej na barki swoją skórzaną kurtkę.
-Callie, chyba powinniśmy wracać już do domu.
Odpowiedziało mi jedynie ciche pochrapywanie. Spojrzałem na jej twarz. Oczy miała zamknięte, a usta lekko uchylone. Jak można się było domyślić, Callie spała w najlepsze. Nie miałem sumienia, żeby ją obudzić, dlatego chwyciłem ją pod nogami i postanowiłem zabrać do swojego domu. Całe szczęście, że miałem windę. Nie żeby Cal była ciężka. Po prostu po spożyciu takiej ilości alkoholu jak dziś, trochę ciężko było mi się utrzymać na nogach, ale ostatecznie i tak długo wytrzymałem.
Wniosłem śpiącą dziewczynę do swojego apartamentu. Ułożyłem ją na kanapie, żeby nie miała jakichś niepokojących myśli po przebudzeniu, przykryłem ją miękkim kocem, a sam udałem się do łazienki na ciepły prysznic.
Może powinienem napisać od niej z telefonu do Johna, że nic jej nie jest i nocuje u przyjaciółki? Po chwilowym zastanowieniu stwierdziłem, że nie jest to dobry pomysł, żebym grzebał w jej telefonie.
Letnia woda powoli przywracała mi jednak odrobinę trzeźwego myślenia. Zdecydowałem się jednak dać znać Johnowi, co zrobiłem od razu po wyjściu z łazienki. Ja na jego miejscu już dawno bym zaczął do niej wydzwaniać, a on nie zostawił nawet jednego smsa.
Ułożyłem sobie koc obok kanapy, pod głowę podłożyłem poduszkę i zapadłem w upragniony sen.
Kompletnie zapomniałem, że na ósmą rano nastawiłem budzik. Jego donośne brzęczenie w ciągu zaledwie kilku sekund postawiło mnie na nogi. Normalnie nic sobie z tego nie robiłem, ale nie chciałem obudzić Callie. Kiedy spojrzałem na jej twarz zauważyłem, że było za późno.
- Gdzie ja jestem? - Zapytała na powitanie.
- W moim domu. Nie wiedziałem, gdzie mieszkasz, a na ulicy byłoby nam nie wygodnie.
- Mogę cię prosić o aspirynę, jeśli masz i wodę?
- Czyżbyś miała kaca?
Spojrzała na mnie groźnie, ale za chwilę opadła głową prosto w poduszkę.
- No dobrze już idę.
Pomijając fakt, że byłem w samych spodenkach udałem się do kuchni i zabrałem rzeczy, których w tej chwili najbardziej potrzebowała.
- Dzięki. Bez tego nie dałabym rady - rzuciła między kolejnymi łykami wody. - A miałeś mnie nie upić.
- Nie przypominam sobie, żebym coś takiego mówił, ale w sumie ty też wczoraj sporo mówiłaś.
Spojrzała na mnie, dość intensywnie szperając w swojej pamięci, co widziałem po wyrazie jej twarzy.
- Na przykład co?
- Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Chyba znasz to powiedzenie? - Uśmiechnąłem się zalotnie, za co dostałem od niej poduszką.
- Ej. Nie zapominaj, kto cię przygarnął, w tym ciężkim momencie. A ja miałem zamiar ci zrobić gofry.
Udając obrażonego, poszedłem do kuchni, gdzie zacząłem przygotowywać śniadanie. Po około dwóch minutach dołączyła do mnie Callie ze skruszoną miną.
- Jullian? - Zaczęła nieśmiało. Miałem ochotę trochę dłużej pociągnąć tę zabawę, więc nie odzywałem się do niej, kontynuując swoje czynności. To było trochę dziecinne, do czego jestem w stanie się przyznać.
- Jullian, nie zachowuj się jak dzieciak.
- Ja jestem dzieciakiem? - Zapytałem groźnie, rzucając się na nią. Zacząłem ja łaskotać.
- Przestań!
Moje łaskotki nie wywołały na niej najmniejszego efektu. Kurde.
- Dobrze - powiedziała, kiedy przestałem. - Może teraz mógłbyś dać mi jakieś ciuchy na przebranie, bo trochę mi zimno. A przy okazji jakiś ręcznik.
Podążyłem do swojego pokoju i chwyciłem rzeczy. Podałem je jej i wróciłem do gotowania.

Nie jestem najlepszym kucharzem. Kilka razy podejmowałem próby zrobienia jakiegoś wystawnego dania przykładowo na kolację z matką, ale zwykle kończyło się to na zadymionej kuchni i jedzeniu w restauracji. Ale też nie jestem aż tak koszmarny, żeby spalić wodę, więc po latach wprawiania się umiem zrobić całkiem niezłe gofry. Wczoraj kupiłem nieco świeżych owoców, jako że lubię je czasem podejść. Ułożyłem truskawki, brzoskwinie i ananasa pokrojone w plastry na talerzu, który ustawiłem później na stole. Nalewając zaparzoną kawę, usadowiłem się przy stole i czekałem na Callie.

sobota, 28 listopada 2015

Call me XI

- Callie –
Po rozłączeniu się, niemal od razu zaczęłam się zastanawiać, w co się ubiorę. Typowa kobieta, ale co poradzić. Ostatecznie postawiłam na różowy top i czarną miniówkę. Dorzuciłam do tego lekki makijaż, torebkę i sandałki na koturnie i ruszyłam pod adres otrzymany w wiadomości. Nie było to daleko, dlatego też zrobiłam sobie krótki spacer. Po drodze wysłałam jeszcze wiadomość do Johna, który nadal siedział w pracy, że idę się napić z kolegą. Od razu odpisał, że życzy mi miłego spędzenia czasu i żebym się  za bardzo nie upiła. Ufał mi tak bardzo.

Bar, do którego skierował mnie Jullian, okazał się dość wystawnym miejscem. Znajdował się w przyjemnej i w miarę bezpiecznej dzielnicy. Przy ogromnych przeszkolonych drzwiach czekał na mnie mój przyjaciel (?). Ubrany był w czarne jeansy, szarą koszulkę w serek i zakryte buty. Włosy w lekkim nieładzie dodawały mu uroku. Gdy mnie zobaczył, na jego twarzy pojawił się uśmiech.

- Hej! - Rzucił, ruszając w moim kierunku.

- Hej. Nieźle się prezentujesz - powiedziałam z uznaniem.

- Ale nie tak dobrze jak ty.

Wręczył mi herbacianą różę, którą natychmiast powąchałam. Pachniała nieziemsko. Ciekawe, kiedy zdążył ja kupić.

- Dziękuję - szepnęłam, zachwycona tym drobnym gestem.

- Nie ma za co. A teraz chodźmy.

Podał mi rękę i wprowadził do środka baru. Jego wygląd przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Drewniane blaty, połączone z nowoczesną elektroniką sprawiły, że oniemiałam.

- Pięknie tu.

Jego uśmiech się powiększył, o ile to było w ogóle możliwe. Poprowadził nas do boksu przy oknie.

- Może być?

- Tak, jest świetnie. Wyluzuj trochę - rzuciłam, widząc jego zdenerwowanie.

- Przepraszam.

- Nie masz za co przepraszać.

Uśmiechnęłam się i usiadłam.

Kiedy przed nami pojawiły się zamówione uprzednio drinki, upiłam łyka i podjęłam rozmowę.

- Miło w końcu spotkać się na osobności w realu.

- Tak. Co John powiedział, kiedy dowiedział się, że się ze mną spotykasz?

- Życzył mi miłego wieczoru. Bardzo mi ufa. - "Czasami myślę, że ufa mi bardziej niż ja sama."

- Długo jesteście razem?

Nie chciałam odpowiadać na te pytania, bo czułam, że ciągnięcie konwersacji o tym psuje mu humor. Nie rozumiałam, czemu dalej o to pytał.

- Nie rozmawiajmy o tym. Chcę miło spędzić ten wieczór, bo zaraz znowu wyjeżdżasz.

- Właściwie... Wyjeżdżam tylko na kilka dni.

Zszokowało mnie to nieco.

- Czemu? Chyba nie zwolnili cię z pracy?

- Nie. Po prostu skończyła mi się umowa i zdecydowałem, że za bardzo brakuje mi tego miasta.

- Tak, Nowy Jork jest specyficzny, ale niesamowity.

- Po za tym bardzo tęsknię za Tobym.

- To świetny dzieciak. Kiedyś chciałabym mieć takiego szkraba.

- A ja chciałbym móc go poznać. Pewnie byłby tak mądry i ładny jak jego mama.

Uśmiechnęłam się.

- Czaruś.

- We własnej osobie.

Roześmialiśmy się.

- Powiedz mi szczerze, czy gdyby nie John, umówiłabyś się ze mną na taką prawdziwą randkę? - Bezpośrednie pytanie. Dobrze, że nie owijał w bawełnę.

- Kiedy cię zobaczyłam po raz pierwszy, czułam, że mnie przyciągasz. Nie wiedziałam, że jesteś moim Julianem, a mimo to na twój widok serce szybciej mi zabiło. Odpowiedź brzmi tak. Jednak sytuacja wygląda bardziej skomplikowanie. Kocham Johna i nie jestem w stanie go zostawić. Może kiedyś to się zmieni, ale to nie jest odpowiednia pora. Zostańmy przy tym, co jest.

- Skoro tylko tak mogę być blisko ciebie. John wydaje się miłym facetem. Nie chciałbym być tym złym w tej historii.

- Nie będziesz. Obiecuję - powiedziałam przytulając się do niego, co było łatwe ze względu na to, że siedzieliśmy na kanapie obok siebie.

Westchnął.

- Co u Ruth? - Zapytał.

- Świetnie. Miałam Ci przekazać od niej pozdrowienia. Zrobiła sobie urlop macierzyński. Chyba nie wspominałam, że urodziła córeczkę, która jest tak rozkosznie urocza. Pokochałbyś ją. O rany Ruth nie uwierzy, że się z tobą w końcu spotkałam.

- Ja sam nie mogę w to uwierzyć.

Rozmawialiśmy do zamknięcia baru. Potem poszliśmy do parku, gdzie siedząc na ławce, Jullian zaczął mi śpiewać. Chyba trochę go dotknęło.

- Even if you cannot hear my voice, I’ll be run beside you dear...

- To najgorsza interpretacja Leony Lewis, jaką w życiu słyszałam - roześmiałam się.

- Ej, to nie było złe.

- Uwierz mi na słowo, to było tak złe. Nigdy więcej nie powinieneś tego robić. Przynajmniej nie publicznie.


Zrobił naburmuszoną minę, która zniknęła równie szybko jak się pojawiła, zostawiając na swoim miejscu tłumiony śmiech.

wtorek, 24 listopada 2015

Call me X

- Hej.

- Hej.

Mijały minuty, a oni nadal nie potrafili znaleźć odpowiednich słów. Callie czuła się jakby go zdradziła, a Jullian był zazdrosny i nie rozumiał, czemu nic nie wspomniała o Johnie. W tych niewypowiedzianych słowach czuć było jej żal i jego rozczarowanie.

- Czemu nie powiedziałaś mi o Johnie? - Zapytał.

- Wiem, że to było nie fer wobec ciebie, ale nie czułam takiej potrzeby. Myślałam, że ty też sobie kogoś znalazłeś.

W sumie dawno nie poruszali tej kwestii.

- Nie wiem, co mógłbym Ci powiedzieć Callie.

- Wybaczysz mi? - Miała ogromną nadzieję, że tak. Nie przeżyłaby gdyby zerwali kontakt.

- Chyba nie muszę ci mówić Callie, jak jesteś dla mnie ważna.

Odetchnęła z ulgą i szybko zmieniła temat.

- Nie mogę uwierzyć, że byliśmy tak blisko siebie, a równocześnie tak daleko. Odkąd poznałam Kate, słyszę tylko o tym, jaki jej brat jest cudowny i że musi mnie koniecznie z nim zapoznać.

- Zabawne, ale mi nie mówiła o tobie ani słowa, chyba, że jesteś jedną z tych dziewczyn, z którą chciała podjąć próbę zeswatania mnie.

- Po niej można się tego spodziewać. Ale i tak jest cudowna. Drugiego takiego człowieka można ze świecą szukać.

- Jest wspaniała, ale czasami potrafi znaleźć za skórę. Nawet nie wiesz, jak bardzo nie chciałem iść dziś na ten bankiet.

- Właśnie zauważyłam napięcie między tobą a twoją mamą. - Nie wyobrażała sobie, jak źle między nimi jest, dopóki nie zobaczyła ich wczoraj razem.

- Zmusiła mnie do pójścia tam. Zresztą po części wyszło mi to na dobre, bo w końcu cię spotkałem. Tak właściwie nie powiedziałem ci, że pięknie wyglądałaś. Przerosłaś wszystkie moje wyobrażenia.

Zarumieniła się.

- Dziękuję. Ty również nieźle się prezentowałeś. Chociaż ten garnitur wydawał się odrobinę przyciasny.

- Nie miałem czasu na zakupy, ale skoro mówisz, że nieźle wyglądałem, to się cieszę.

- Przynajmniej jesteś skromny.

Nie było tak niezręcznie, jak sobie wyobrażała.

- Może miałabyś ochotę wybrać się na kawę jutro po południu? W końcu wczoraj nie rozmawialiśmy tak na prawdę. - Propozycja, która wyszła z jego ust nie była zła. Wiedziała, że nie jest on psychopatą, ani nikim w tym rodzaju.

- Jutro nie mogę, mam obiad u rodziców. Może pojutrze?

- Wracam do LA jutro wieczorem.

- To może chodźmy teraz?

- Na kawę? Może lepiej na drinka?

- Jullianie, czy ty masz w planach mnie upić? - Zapytała żartobliwie.

- Nie, po prostu chcę się kulturalnie napić z przyjaciółką.

Nie była pewna, w którym konkretnie momencie awansowała na ten status, ale on też był dla niej kimś bardzo bliskim.

- W sumie możemy się wybrać.

- Świetnie. Prześlę Ci adres baru smsem. Zaufaj mi nigdy nie piłaś lepszych drinków. - Zrobił krótką przerwę. - A co z Johnem? Nie będzie mu to przeszkadzać? - Zapytał mimo, iż miał to najzwyczajniej gdzieś.

- Ok i nie wydaje mi się. Jesteśmy przecież tylko przyjaciółmi.


Nawet nie wiedziała, jak bardzo zdołowało go to stwierdzenie.

sobota, 21 listopada 2015

Call me IX

- Jullian –
Za jakie grzechy ja się na to zgodziłem? Do jasnej cholery mam już 29 lat, a ona nadal potrafi zmusić mnie do udziału w jakimś pieprzonym bankiecie. A Kate, jak na złość, zapragnęła żebym się tam pojawił i nie pomogła w odwiedzeniu mojej ukochanej matki od tego pomysłu. Wiążąc granatowy krawat pasujący do ciemnego garnituru i perfekcyjnie białej koszuli, które były na mnie nieco przymałe, ale nie miałem odpowiedniej alternatywy, wytykałem sobie odebranie telefonu od mojej rodzicielki.

- Przecież nie masz pracy w ten wieczór, wiem, bo sprawdziłam. Możesz od czasu do czasu się poświęcić.

W dupie mam takie poświęcenie. Zanudzę się tam na śmierć, a znając moją matkę nie pozwoli mi wyjść do końca.

- Jesteś mi to winien.

Ominie mnie dzisiejsza rozmowa z Callie. Minęły już trzy lata od mojego przypadkowego telefonu. Nadal nie udało nam się spotkać, co jest beznadziejne, ale to po części moja wina. Mój przyjaciel znalazł nam pracę w Los Angeles i byłem zmuszony się przeprowadzić. Jednak to była oferta nie do odrzucenia. Nie dość, że dobrze płatna praca to dodatkowo darmowe mieszkanie w mieście aniołów i brak śniegu zimą.

Nie sprzedałem swojego apartamentu w Nowym Jorku, bo za bardzo jestem do niego przywiązany. Zresztą czasem wpadam na dłużej do miasta, przykładowo żeby odwiedzić Tobiego.

Stojąc w starej łazience, lekko psiknąłem się perfumami i zszedłem pod mieszkanie do czekającej na mnie czarnej limuzyny, w której siedziała zniecierpliwiona mama.

- Ile można się szykować? - Po co się witać z synem po pół roku nie widzenia? Trzeba go przecież najpierw za coś ochrzanić.

- Możemy już jechać? Chcę mieć to jak najszybciej za sobą. - Burknąłem zirytowany.

- Tym razem masz zostać do końca. - Czy tylko ja zamiast słów słyszę skrzeczenie?

- Wiem.

I to by było tyle z rozmowy. W ciszy przebyliśmy resztę drogi. W galerii czekałem tylko aż się oddali żeby pozabawiać gości i ruszyłem prosto do baru.

- Ciężki wieczór? - Zapytał mnie barman, kiedy wydawał mi moje whisky.

- Jakby nie patrzeć jeszcze się na dobre nie zaczął.

W chwili, w której chciałem wziąć łyka alkoholu, ktoś bez skrupułów mi go wyrwał.

- Jullianie, tym razem nie pozwolę ci się upić- powiedziała moja siostra, po czym zwróciła się do barmana. - Ten pan ma limit do jednego kieliszka szampana przez cały dzisiejszy wieczór. Mam pana na oku - dodała zabierając mnie do przygotowanego dla nas stolika.

- No braciszku opowiadaj, co ostatnio dzieje się u ciebie w LA.

- Wszystko po staremu. Chociaż właściwie moja kariera tam dobiega końca.

Usłyszałem dźwięk przychodzącej wiadomości, ale jako że nie wypadało odebrać jej w towarzystwie, tylko ją wyciszyłem, przy okazji zauważając, że sms jest od Callie.

- Pod koniec przyszłego tygodnia wracam do was.

- Czemu?

Wydawała się szczerze zdziwiona, a ja nie chciałem jej zdradzać prawdziwego powodu.

- Skończyła mi się umowa i brakowało mi was pod ręką.

- No jasne. Nie chcesz to nie mów. O widzę kilku znajomych, zaraz wracam.

I już jej nie było. Zostałem sam przy stoliku bez alkoholu, bez towarzystwa.

- Jullian? - Głos, który wywołał moje imię brzmiał znajomo, ale nie do końca mogłem skojarzyć z nim osobę. Odwróciłem się powoli i zobaczyłem pana Hamiltona, najlepszego przyjaciela mojego taty. Lubiłem tego staruszka. Był dla mnie jak dziadek. Jakby tak spojrzeć wstecz, to ostatnio widziałem go na pogrzebie.

- We własnej osobie, wciąż ten sam - powiedziałem wstając i przytulając się do niego.

-Nic się nie zmieniłeś. Powiedz chociaż, że niedługo mogę się spodziewać twojego ślubu, bo chciałbym go dożyć.

-Niestety jeszcze nie znalazłem tej jedynej, ale obiecuję, że będzie pan pierwszym zaproszonym na ślub.

-Mam taką nadzieję chłopcze. Przepraszam cię, ale te stare pierniki mnie wołają. - Mrugnął do mnie i odszedł.

Usiadłem na powrót do stolika i przypomniałem sobie o smsie od Callie. Okazało się, że ona też nie może dziś rozmawiać. I tak głupio się czułem bez rozmowy z nią. To była taka tradycja.

Schowałem telefon do kieszeni marynarki po cichu przeklinając moją siostrę, kiedy podeszła do stolika z mamą oraz oszałamiającą szatynką w zielonej sukni. Niestety obok niej zauważyłem jakiegoś chłopaka. Usiadła obok mnie, lekko się uśmiechając.

- Żeby nie było niezręcznie, to jest mój brat...

Nie dałem jej dokończyć.

- Jullian.

Kiedy to powiedziałem twarz szatynki zbladła.

- Tak właśnie. Jullianie poznaj moich przyjaciół. Callie i chłopak John.

Zauważyłem, że Callie mówi coś na ucho Johnowi i odchodzi w kierunku łazienki. Na pierwszy rzut oka wydawała się jakaś znajoma. Jednak raczej sam nie dojdę do tego skąd ją mógłbym znać.
Wróciła po pięciu minutach, a na jej twarzy nadal nie było uśmiechu.

-Wszystko w porządku? - Zapytałem, kiedy usiadła.

-Niestety nie.

Po tych słowach zrozumiałem wszystko. Przede mną stała moja Callie. Ta sama, której głos pozbawiał mnie koszmarów i o której zobaczeniu marzyłem, jak o niczym innym. Wyglądała milion razy lepiej niż w moich marzeniach. Brązowe włosy okalały jej twarz w kształcie serca, wielkie brązowe oczy lśniły delikatnym blaskiem. Była średniego wzrostu, ale idealnie odnalazłaby się przy moim boku. I co najważniejsze miała chłopaka.

Czemu mi o tym nie wspomniała?


Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie tak wyobrażałem sobie to spotkanie. Z tego też powodu całą kolację spędziłem milcząc lub potulnie pokazując mojej matce. Jednak nie mogłem się powstrzymać od zerkania od czasu do czasu na Callie.