sobota, 10 października 2015

Call me II

- Callie -

Zakładając mój zwyczajowy mundurek – białą koszulę z długim rękawem, czarną, ołówkową spódnicę do kolan i czarne szpilki – myślałam tylko o tym, ile czasu muszę się jeszcze męczyć na stażu u tego idioty Thomasa. Jego mała kancelaria prawna była jedyną, w której znalazło się jeszcze miejsce dla 24- letniej stażystki. Ostatni rok studiów prawniczych był prawdziwą udręką, ale ostatecznie zostało mi już tylko kilka egzaminów i koniec. A żeby życie nie było nudne dołożyłam sobie do tego nisko płatny staż. A mogłam iść pracować, jako kelnerka.

W rzeczonej kancelarii pracują w większości mężczyźni. Nie mają zbyt wielu okazji, żeby poprzypatrywać się kobietom w ciągu swojego dziesięciogodzinnego dnia pracy, dlatego za każdym razem, kiedy ja lub druga stażystka Ruth przechodzimy w ich pobliżu, czujemy się jak zwierzęta w zoo. Nie wiem, co im daje to gapienie. Chłopaki nie żeby coś, ale to tylko nas do was zniechęca. Wasze komentarze też nie pomagają. To ŻAŁOSNE. Chcemy od was szacunku, czy to tak dużo? Wiele razy chciałam im to wygarnąć, ale nie chcę stracić pracy. Niestety, ale moi rodzice nie są miliarderami, więc staram się ich trochę odciążyć sama się utrzymując.

Od szesnastego roku życia pracuję. Zaczęłam od małej kawiarni na obrzeżach miasteczka, w którym mieszkałam, a potem łapałam już, co się dało. Udało mi się trochę odłożyć, także nie jest najgorzej. Co prawda, w mojej lodówce nie wiele można znaleźć, ale mój organizm na szczęście współpracuje i nie wymaga ode mnie więcej niż sama mu daję.

Kiedy byłam dzieckiem na siłę chciałam dorosnąć. Teraz błagam o chociażby jeden dzień, w którym stałabym się na powrót dzieckiem. Po ponad dwunastu godzinach na nogach nie mam siły, ba nie mam nawet czasu, by sięgnąć po książkę na odprężenie. Już niedługo to się trochę zmieni. A do tego czasu będę pić butelkami wodę z sokiem z cytryny – działa to całkiem nieźle i nie niszczy tak serca, jak kawa.

Kiedy spoglądam na papiery piętrzące się na małym biurku stojącym pod oknem, aż chce mi się wymiotować. Z dnia na dzień staję się coraz większym odludkiem. Dom, praca w domu, staż, studia, dom i praca w nim. Chyba panu Thomasowi wyleciało z głowy, że jestem tylko stażystką i nadal studiuję. Albo po prostu, aż tak wierzy w moje umiejętności.

Cholera, zaraz się spóźnię!

Rzuciłam sobie jeszcze szybkie spojrzenie w lusterku, poprawiając swoje kasztanowe włosy i łapiąc po drodze torebkę oraz część dokumentów z biurka, wybiegłam z domu. Buty, które miałam na sobie nie nadawały się do biegu, ale mimo to postanowiłam je wypróbować. Do budynku kancelarii nie miałam daleko, dlatego starałam się tam chodzić pieszo. Po części było to spowodowane również chęcią utrzymania kondycji, nie mając czasu na biegi, ani pieniędzy, żeby zainwestować w siłownię. Mijając slalomem całe salwy ludzi, po piętnastu minutach dotarłam do budynku. Przywitałam się z Carlem – odźwiernym, rzuciłam mu uśmiech i wsiadłam do windy, uspokajając oddech. Do przyjścia szefa zostały mi dwie minuty, a musiałam mu jeszcze zaparzyć i zanieść do biura kawę. Wysiadłam na czwartym piętrze i od razu rzuciłam się w kierunku kuchni, po drodze rzucając swoje rzeczy na stolik.

Do pokoju Thomasa weszłam kilka sekund przed nim.

- Dzień dobry panno Wilson.

- Witam panie Thomas. Właśnie szłam po pańską pocztę. Czy mogę coś jeszcze dla pana zrobić? – Zapytałam z wymuszonym uśmiechem.

- Nie, to wystarczy. A właściwie … W piątek wyjeżdżam na weekend z rodziną. Jest pani jednym z moich najbardziej zaufanych pracowników. Czy mogłaby pani przyjść tutaj w sobotę i dopilnować, żeby sprawa Karla Robertsa została zamknięta bez jakichkolwiek problemów?

- W sobotę mam egzamin…

- To będzie tylko kilka formalności. Może tu pani przyjść po nim. Oczywiście będę o tym pamiętał przy wypłacie.

No to był mocny argument. Nie bardzo chciało mi się przywlekać tu w sobotę swoich czterech liter, ale dodatkowe pieniądze były mile widziane.

- Zrobię, co w mojej mocy.

- To by było na tyle.

Wyszłam, cicho zamykając drzwi jego gabinetu.

- Callie!

Piskliwy głos mojej przyjaciółki uzmysłowił mi jej obecność w biurze. Ruth była wysoką blondynką, o ogromnych, niebieskich oczach. Odkąd pierwszy raz ją zobaczyłam, zastanawiałam się, jakim cudem nie zrobiła kariery, jako modelka. Miała idealne proporcje, a do tego wyglądała jak wyjęta z obrazka. Miała dwadzieścia cztery lata, podobnie jak ja. Dobrze się z nią dogadywałam, choć w pewnych momentach irytowała mnie swoją postawą typowej „głupiej blondynki”, którą, tak swoją drogą nie była. Uczyła się nawet lepiej ode mnie i miała gadane. Kiedy coś jej się nie podobało mówiła to nie zwracając uwagi, że może to być niestosowne. Była moją idolką.

- Znowu cię za coś ochrzanił? – Zapytała konspiracyjnym szeptem.

-Nie tym razem – odparłam, siadając na obrotowym krześle. Obróciłam się dwa razy dookoła własnej osi, podtrzymując w Ruth napięcie. – Wyjeżdża na weekend i prosił, żeby w sobotę przypilnowała sprawy Robertsa, wiesz tego jego przyjaciela od tenisa.

- Niski, gruby, ale nadziany?

Uśmiechnęłam się szeroko, potakując.

- Dokładnie ten.

- A czy ty przypadkiem nie masz w sobotę o dziewiątej egzaminu? Zdążysz?

- Roberts ma tu być dopiero o dwunastej, więc myślę, że dam sobie radę.

- No tak, ty i to twoje idealne poczucie czasu. Pamiętasz, że o szesnastej idziemy to oblewać?

Zapomniałam chyba wspomnieć, że Ruth uwielbia od czasu do czasu trochę wypić. Dla niej każda okazja jest dobra. Nie żebym uważała ją za alkoholiczkę, czy coś w tym rodzaju.

- Jasne, że pamiętam. Tylko nie znajdź sobie jakiegoś lepszego towarzystwa ode mnie, bo wiem gdzie mieszkasz i nie zawaham się przerwać wam zabawy – rzuciłam, z chytrym spojrzeniem.

- Gdzieżbym śmiała? – Odparła, również się uśmiechając. I w tym momencie z biura wylazł nasz szanowny szef, przerywając nam rozmowę. Nie zdążyłam opowiedzieć Ruth o wczorajszym telefonie. Nic straconego, bo zrobiłam to przy lunchu, na który tym razem o dziwo dostałam zezwolenie.

Siedząc w kawiarni naprzeciw budynku biura, streściłam przyjaciółce wczorajszą rozmowę, z niejakim Jullianem.

- To urocze – skomentowała. – Niech zgadnę, nie możesz się już doczekać, aż usłyszysz jego karmelowy głos?

- Aż tak mi nie odbiło. Nie wiem, co o tym myśleć, dlatego się do ciebie zwracam. Jak myślisz, czy, jeśli dziś zadzwoni, powinnam odebrać? A jeżeli tak, to o czym mam rozmawiać z człowiekiem, którego kompletnie nie znam?

- Trochę spontaniczności Cal. Wiem, że nie wierzysz w zbiegi okoliczności, ale może tak właśnie miało być. Jestem pewna, że zadzwoni i jak najbardziej powinnaś z nim gadać, tylko nie zdradzaj mu numeru swojego konta bankowego.

- Ohh Ruth, za kogo ty mnie masz? – Uśmiechnęłam się, popijając bezkofeinowe latte.


- Tak tylko się upewniam. Zdaj się na intuicję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz motywuje do dalszego pisania, więc zachęcam Was do zostawiania po sobie śladu :)