czwartek, 17 lipca 2014

Dzięki miłości

coś mało czasu mam w te wakacje :( postaram się częściej dodawać rozdziały, ale nie wiem na ile to będzie możliwe. póki co łapcie inne opowiadanie (kolejne konkursowe) :D miłego czytania :)
-----------------
Zza chmur wreszcie wyszło słońce. Po kilkugodzinnej ulewie pierwsze jego promienie były niczym zbawienie. Wpatrywałam się w obraz roztaczający się za oknem. Na parapecie leżała jeszcze igła z kropelką heroiny na końcu. Owinęłam ją ostrożnie w chusteczki i schowałam do torby. Wolę nie myśleć, co by się działo gdyby moi starzy to zobaczyli.

„Na długo odpłynęłam?”. Zawsze zadawałam sobie to pytanie, ani razu nie szukając odpowiedzi. To i tak jest mało istotne. Dużo ważniejsze jest to, że mi ulżyło. Rzuciłam okiem na kalendarz wiszący nad biurkiem. Wzięłam do ręki czarny mazak i skreśliłam kolejny dzień.

„Jeszcze tylko tydzień. Potem z tym skończę.” Obiecałam sobie. Za dwa dni zaczynają mi się matury. Rodzice koszmarnie na mnie naciskają i zmuszają do ślęczenia godzinami przy repetytoriach. Nie mam już na to siły. Oni nie wiedzą, jakie to wszystko jest teraz trudne i skomplikowane. Oboje są prawnikami, pracują po 12 godzin dziennie i raczej rzadko się z nimi widuję. Jednak mimo tego, nieustannie mnie kontrolują. Co godzinę lub dwie dzwonią do mnie by zapytać, co robię. Chcą żebym była taka jak oni. Tyle, że mnie to w ogóle nie interesuje. Już dawno bym oszalała gdyby nie mój kolega – Karol. To on pokazał mi, jak poradzić sobie z tym wszystkim w bardzo prosty sposób – przez narkotyki. Niby wszyscy uważają, że to takie złe, ale póki, co nadal żyję i mam się dużo lepiej niż przedtem. Jednak obiecałam sobie, że po maturze z tym skończę. Nie chcę się zbytnio uzależniać.

Rodzice już dawno wyszli do pracy. Powoli spakowałam książki i skierowałam się do kuchni, żeby coś zjeść. Tomek – nasz kucharz przygotował mi jak zwykle tosty waniliowe z dżemem brzoskwiniowym. To chyba był jedyny przyjemny aspekt mieszkania tutaj. Podziękowałam mu uśmiechem i szybko zjadłam to, co dla mnie naszykował. Usłyszałam trąbienie samochodu. Wyjrzałam przez okno. Czekała tam na mnie moja przyjaciółka Iga w swoim nowym audi. Rzuciłam się do wyjścia i po chwili już siedziałam obok niej.

- Hej. Gotowa na kolejny dzień katorgi? – zapytała.

- Jak zawsze – rzuciłam śmiejąc się.

Ruszyłyśmy. Po 20 minutach jazdy znalazłyśmy się pod szkołą. Ach to kochane liceum. Może z zewnątrz nie wygląda ono na więzienie, już raczej na jakiś urząd, ale koniec końców to wielkie pudełko, w którym codziennie spotykają się dzieci bogaczy. Ludzie, którym się poprzewracało w głowach od nadmiaru pieniędzy. Na całą szkołę może uda się znaleźć 15 uczniów, który są w miarę normalni. Musimy chodzić w mundurkach, na które składają się czerwone spódnice i białe bluzki. Czasami dochodzi do tego żakiet. Chłopcy natomiast zamiast spódnic, noszą bordowe spodnie. Wszystkiego dopełnia mała tarcza szkoły, naszyta po prawej stronie koszuli. Tragedia.

Wygładziłam spódniczkę i wysiadłam z samochodu. Czy wspominałam, że jestem jedną z tych popularnych? Odrzuciłam swoje długie brązowe włosy do tyłu i jak na zawołanie stanęły przede mną moje klony – Iza, Karolina i Julia.

- Anastazjo, ślicznie dziś wyglądasz – powiedziała Julia. Skinęłam jej głową na znak, że się z nią zgadzam. Cóż nie jestem zbyt skromna, ale to moja pozycja nauczyła mnie tego. Kiedyś taka nie byłam.

- Chodźmy, bo się spóźnimy – powiedziała Iga i powoli skierowałyśmy się do budynku.

Lekcje dość szybko mi minęły. Wraz z ostatnim dzwonkiem pospiesznie wyszłam ze szkoły. Byłam umówiona z Karolem.

Spotkaliśmy się w małej knajpce przy rynku. Zawsze tak robiliśmy. Ktoś, kto by nas nie znał mógłby pomyśleć, że jesteśmy parą. Siadaliśmy po tej samej stronie i przytulaliśmy się. Tak naprawdę nie robiliśmy tego dla przyjemności – w ten sposób Karol chował do moich kieszeni narkotyki, a ja pieniądze do jego kurtki. Był to dobry układ.

- Co tym razem? – zapytałam Karola.

- To, co zawsze. Dorzuciłem ci działkę ekstra.

- Dzięki. Słuchaj moja koleżanka też chciałaby się z Tobą umówić. Dałam jej twój numer. Ma na imię Iza.

- Jasne. Dobra muszę już spadać. Widzimy się za tydzień? – zapytał.

- Dam ci jeszcze znać.

Odczekałam kilka minut po jego wyjściu i ruszyłam do domu. Naszła mnie dziś ochota, żeby wrócić przez park. Pogrążyłam się w rozmyślaniach i nawet nie zauważyłam, że na kogoś wpadłam.

- Ej, uważaj – powiedział jakiś chłopak. Podniosłam głowę na niego i spojrzałam mu w oczy. Jeszcze nigdy się tak nie czułam. Widać było napięcie między nami. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. On też nie mógł.

Ostatecznie to ja przerwałam tę wymianę spojrzeń.

- Hej. Przepraszam, że na ciebie wpadłam, to było niechcący, po prostu zamyśliłam się. A tak w ogóle, to mam na imię Anastazja.

- Nie gniewam się. W końcu jak mógłbym – uśmiechnął się do mnie i poczułam, jak się rozpływam. – Śliczne imię. Moje jest trochę bardziej pospolite. Marcin.

Idealnie pasowało do niego to imię. Był średniego wzrostu blondynem, o przepięknych zielonych oczach. Wyglądał jak książę z moich snów.

- Może uznasz to za dziwne, ale czy my się skądś nie znamy? – zapytał.

- Chyba nie.

- Zabawne, a wydaje mi się, jakbym cię znał już od dawna. Może dasz się zaprosić na kawę?

Zdziwiła mnie jego bezpośredniość, ale się zgodziłam. Poszliśmy do Starbucksa. Usiedliśmy przy stoliku obok okna. Zamówiliśmy kawę i ciastko. Rozmawialiśmy o wszystkim o szkole, przyjaciołach, a nawet uciążliwych rodzicach. Jak się okazało, nie tylko ja miałam takie problemy.

- Moi rodzice, a w szczególności tata chcieli, żebym poszedł na medycynę. No wiesz, niezłe zarobki i emerytura, ale mnie to nie kręci. Nie zbyt przepadam też za widokiem krwi. Wolałbym zostać architektem. Uwielbiam projektować domy.

- Fantastycznie. Ja marzyłam kiedyś by być dekoratorką, ale stwierdziłam, że to niezbyt dobra robota. Teraz chcę zostać nauczycielką.

- Serio? Nie powiedziałbym. Nie wyglądasz mi na jędzę – powiedział.

- Hahaha chyba mnie jeszcze nie znasz. A tak poważnie, to chciałam przełamać ten stereotyp. Ale pewnie i tak nic z tego nie będzie.

- Postaw na swoim…

Nie mógł skończyć, bo w mojej torebce zaczęła dzwonić komórka. Wyciągnęłam ją i spojrzałam na wyświetlacz. „Mama”. Cudnie, znowu się zaczyna. Przeprosiłam Marcina i odebrałam.

- Gdzie ty się podziewasz? – Jakby nie można było po prostu zapytać, co u mnie.

- Jestem w kawiarni. Nie mogę?

- Nie teraz. Wiesz, że za chwilę piszesz maturę i powinnaś się przygotowywać! Wracaj w tej chwili do domu! – rzuciła i rozłączyła się.

W twoich snach.

- Przepraszam, ale muszę na chwilę wyjść do toalety – powiedziałam.

- Coś się stało? – zapytał Marcin, ale już mu nie odpowiedziałam.

Weszłam do wolnej kabiny i wyjęłam z torebki strzykawkę. Powoli napełniłam ją niewielką dawką narkotyku i zaciskając zęby wstrzyknęłam sobie go. Miałam na to ochotę, od kiedy otrzymałam ją od Karola. Po chwili poczułam błogie uspokojenie. Jednak tym razem było jakoś inaczej niż poprzednio. Poczułam, że grunt usuwa mi się spod nóg. Upadłam na ziemię i straciłam przytomność.

***
Po jakimś czasie obudziłam się wyczerpana. Z ledwością uniosłam powieki. Poraziło mnie białe światło.
Czy to już koniec? Czy ja naprawdę umarłam?

Kiedy moje oczy się przyzwyczaiły zobaczyłam, że na szczęście znajduję się w sali szpitalnej. Obok mojego łóżka siedziała zapłakana mama. Chciałam jej powiedzieć, żeby się już nie martwiła, ale zaschło mi w gardle. Poruszyłam lekko ręką, na co mama spojrzała na mnie wzrokiem pełnym ulgi.

- Matko kochanie, tak się o Ciebie bałam. Nigdy więcej nie rób takich głupot. Nie wiem, co by było, gdyby ten chłopak nie zadzwonił. Chcesz czegoś? – zapytała. Wskazałam dłonią na usta. Zrozumiała.

Wzięła do ręki szklankę i dała mi pić. Kiedy już nawilżyłam gardło, mogłam w końcu coś powiedzieć.

- Jaki chłopak? O czym ty mówisz? – Nie pamiętałam niczego od porannych lekcji.

- Może lepiej go tu zawołam, to sobie porozmawiacie. A i chciałabym cię przeprosić, za to, że byliśmy z tatą tacy surowi dla ciebie. Nie powinniśmy tak naciskać, w końcu to twoje życie.

- Dzięki mamo.

Po chwili do sali wszedł dość znajomo wyglądający chłopak. Nagle mnie oświeciło, przecież to był Marcin. Student, którego poznałam po południu.

- Hej – powiedział speszony i usiadł koło mnie. Chwycił mnie za rękę. – Nigdy więcej tego nie rób.

- Nie zamierzam. Chyba nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak złe to jest, aż do teraz. Dziękuję, że mnie uratowałeś.

- Nie zrobiłem nic nadzwyczajnego. Tylko zadzwoniłem na pogotowie i do twoich rodziców. Wyglądali na załamanych. Wszystko już w porządku? Jak się czujesz? – zapytał.

- Bywało lepiej. Jeszcze raz ci dziękuję.

- Musisz z tym skończyć i ja ci w tym pomogę – powiedział, po czym delikatnie mnie przytulił.

Minęły dwa miesiące od tamtego czasu. Na szczęście umiałam na tyle wiedzy, żeby zdać maturę. Z niecierpliwością czekam teraz na wyniki. Mam zamiar udać się na studia pedagogiczne, a moi rodzice już się pogodzili z tym, że nie zostanę prawnikiem. Powoli odstawiłam narkotyki i wzięłam się z garść. Bardzo w tym wszystkim pomógł mi Marcin, który teraz jest moim chłopakiem. W końcu wszystko się układa i czuję, że jestem teraz w pełni szczęśliwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz motywuje do dalszego pisania, więc zachęcam Was do zostawiania po sobie śladu :)