piątek, 2 września 2016

Call me XXXVII

- Jullian?

Było już dobrze po trzeciej w nocy, kiedy odebrała telefon. Nie było to łatwe, ale jakoś się udało.

- Callie? – Obcy głos. Nie wiedziała, co się dzieje, jednak postanowiła kontynuować rozmowę. Przez jej głowę przewijało się milion myśli.

- Tak. Czy coś się stało? Z Jullianem wszystko w porządku?

- Obstawiam, że tak ma na imię. Nie do końca. Miał miejsce wypadek…

Resztę słyszała jak przez mgłę.

- Gdzie?

- Na rogu Mercer i Grand. Zabierają go do Saint Vincent.

- Dziękuję za telefon.

W tej chwili jej serce galopowało w niesamowicie szybkim tempie. Zastanawiając się, co Jullian robił o takiej godzinie w samochodzie, w mgnieniu oka ubrała się i wyszła przed budynek złapać taksówkę. Nie mogła w tym stanie prowadzić. Kiedy znalazła się w jednej z nich, dziękowała Bogu za to, że żyje w Nowym Jorku – bezsennym mieście.

- Do szpitala świętego Vincenta, najszybciej jak się da.

Pojazd wlókł się w nieskończoność. Czuła, że szybciej doszłaby na pieszo. Kiedy zatrzymali się na miejscu, rzuciła taksówkarzowi pieniądze, a sama szybko, nie dbając o resztę, już wbiegała do budynku.

- Mogłabym się dowiedzieć, gdzie znajdę Julliana Moore. Został tu przywieziony, pewnie chwilę temu. – Widząc nierozumiejące spojrzenie recepcjonistki, szybko dopowiedziała. – Wypadek na rogu Mercer i Grand.

- Jest pani kimś z rodziny?

- Jestem jego narzeczoną. – Małe kłamstwo, jednak bez niego szanse na jakiekolwiek wiadomości były znikome.

- Jest na sali operacyjnej. Przy schodach w prawo. Tam powinni pani powiedzieć coś więcej.

Nie było czasu na uprzejmości.

Kłamstwo ma krótkie nogi. Kto mógł przewidzieć, że tak szybko znajdzie się tu matka Julliana? Kobieta spojrzała na Callie, wyglądającą jak przysłowiowe siedem nieszczęść, nie rozumiejąc, co dziewczyna tu robi. Po chwili jednak dotarło to do niej.

- Pani Moore, tak strasznie mi przykro, że spotykamy się w takich okolicznościach. Nie wiem, czy mnie pani pamięta. Callie Wilson.

- To ty jesteś tą tajemniczą dziewczyną mojego syna.

To było oczywiste stwierdzenie, jednak Callie czuła się w obowiązku potwierdzić jej przypuszczenia.

- Tak. Wiadomo już, co z nim? Co się w ogóle stało?

- Kierowca drugiego samochodu się zagapił i w niego wjechał. Prawdopodobnie to wstrząs mózgu, ale mogło być znacznie gorzej.

- Nie ma pani nic przeciwko temu, że tu jestem?

- Oczywiście, że nie. Widzę, że ci na nim zależy. Może nie byłam najlepszą matką, ale chcę szczęścia mojego syna.

Siedziały w ciszy, póki z sali nie wyłonił się lekarz.

- Panie są z rodziny pana Moore’a?


- Tak – odpowiedziały równocześnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz motywuje do dalszego pisania, więc zachęcam Was do zostawiania po sobie śladu :)