piątek, 19 lutego 2016

Call me XXV

- Callie -
Dwa i pół roku wcześniej
Nadal byłam niesamowicie szczęśliwa. Trochę minęło odkąd otrzymałam wyniki końcowych egzaminów i muszę przyznać, że byłam z nich zadowolona. Po tułaniu się od kancelarii do kancelarii znalazłam średnio płatną pracę i zamieszkałam z koleżanką w niej poznaną, co pomogło mi zaoszczędzić trochę pieniędzy na dzisiejszy koncert The Neighbourhood. W momencie, kiedy zdobyłam bilety praktycznie skakałam pod sufit, a Sarah razem ze mną.
Miesiące czekania okazały się męczarnią, ale wytrzymałam i już od rana, a konkretniej od piątej rano, ku nieszczęściu mojej współlokatorki, latałam po mieszkaniu planując, w co się ubrać, o której najlepiej wyjechać i tego typu pierdoły. Ten koncert to było spełnienie jednego z moich marzeń, chociaż gdybym miała do wyboru to, a randkę z Brendonem Urie, to wybrałabym Brendona.
Tak czy inaczej, godzinę przed czasem kręciłam się po domu ze słuchawkami na uszach, ubrana w czarne rurki, srebrny top i skórzaną kurtkę, śpiewając do szczotki wybrane utwory zespołu. Starałam się robić to jak najciszej, ale emocje mnie ponosiły i czułam, że jeszcze przed wyjściem zedrę sobie nieźle gardło. Pospiesznie wciągnęłam na nogi czarne botki i, po otrzymaniu wiadomości od Sary, że spotkamy się na miejscu, ruszyłam do klubu w centrum. Nie było do niego, aż tak daleko, a mi strasznie zależało, żeby znaleźć się tuż przy scenie, a jedynym na to sposobem było przyjście sporo wcześniej.
Ludzie jeszcze nie zaczęli się zbierać. W kolejce przed wejściem stało tylko dwóch przystojniaków, z których jeden natychmiast wpadł mi w oko. Miał z jakiś metr dziewięćdziesiąt, ciemne blond włosy i był całkiem nieźle umięśniony. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały uśmiechnęłam się szeroko i pewnym siebie krokiem doszłam do nich.
- Ty też na The Neighbourhood? I to w dodatku sama? - Zapytał blondyn, mierząc mnie wzrokiem i nagradzając szerokim uśmiechem. Stojący obok niego brunet, poszedł śladami przyjaciela.
- Umówiłam się z przyjaciółką na miejscu, ale miło, że zapytałeś.
- To nawet lepiej. Może moglibyśmy się do was przyłączyć?
- Moja przyjaciółka jest bardzo wybredna, ale może uda wam się ją oczarować.
Jestem pewna, że Sarah będzie się cieszyła z ich towarzystwa, jednak lubię się czasami podroczyć.
- To jest to, co potrafimy robić najlepiej. Jestem John, a to mój kolega Brendon.
- Przez e, nie przez a - dodał brunet.
- Cóż, nie wiem czy powinnam wam podawać moje imię. Nigdy nie wiadomo, czy nie jesteście jakimiś psychopatami.
- Wygląda na to, że będę musiał się bardziej postarać, żebyś zdradziła mi swoje imię i przy okazji numer. Ale myślę, że będzie to wykonalne.
Kolejny zalotny uśmiech Johna powiedział mi, że facet rzeczywiście ma w planach mnie poderwać.
- Może staniesz przed nami? - Zaproponował.
- Tak właściwie, to...
- Callie! - A niech to, cały mój plan grania trudnej do zdobycia posypał się już w powijakach. Stojąca dokładnie dwa metry od nas Sarah uśmiechała się szeroko i machała do mnie, więc nie było mowy, żebym wmówiła chłopakom, że to ta rudowłosa piękność mnie z kimś pomyliła. John spojrzał na mnie zuchwale. Czas zmienić strategię.
- Sarah chodź to do nas, chłopcy nas przepuścili!
Szybko dotarła na miejsce obok mnie, gdzie przywitałam ją uściskiem i buziakiem w policzek zostawiając na nim odrobinę czerwonej szminki.
- Jak ty ich znalazłaś? - Wyszeptała mi do ucha.
- No wiesz, tak się jakoś złożyło. Miałam w planach pozgrywać trochę niedostępną, ale zdradziłaś im moje imię.
- Przepraszam, ale to nawet lepiej. Rozumiem, że blondasek jest twój?
Znała już mój gust. Właściwie Brendon też był przystojny, ale co ja poradzę, że na widok Johna miękły mi kolana? Kiwnęłam tylko głową.
- Cześć chłopcy! Jestem Sarah.
- Brendon. - Wypalił towarzysz Johna. - A to John, ale myślę, że Callie wpadła mu w oko, więc zostaję ci tylko ja.
Sarah zachichotała, kiedy John uderzył Brendona w żebra.
- Nie żebym chciała przerywać wasze zaloty, ale zaczynają wpuszczać. - Powiedziałam.
- W takim razie prowadź, Callie.
Zajęliśmy miejsca przy stoliku tuż obok sceny. Zza kulis dobiegały głosy zespołu przygotowującego się do występu. Szybko odprawiłyśmy chłopców po drinki, a same zajęłyśmy się tym, co dziewczyny lubią najbardziej, czyli obgadywaniem.
- Uroczy ten twój John.
- Całkiem całkiem, widziałaś tyłek Brendona? Po prostu poezja. Szkoda, że nie jest w moim typie.
- Ale jest w moim - uśmiechnęła się Sarah.
Kiedy tak gadałyśmy, chłopcy zdążyli już wrócić.
- Mam nadzieję, że nie dosypaliście nam tam nic? - Powiedziałam do Johna, wąchając postawione przede mną whisky.
- Spróbuj i oceń.
Lekko niepewna wzięłam łyk i poczułam wypalające gardło pieczenie. Smakowało normalnie, a nawet lepiej niż normalnie. To zdecydowanie był alkohol z górnej półki.
- Póki co, nic mi nie jest, ale pamiętaj, że znam twoje imię i nadal umiem cię opisać.
Uśmiechnął się, przysuwając bliżej mnie.
- Ja też.
Dopiliśmy alkohol, kiedy na scenę wkroczył Jesse Rutherford z chłopakami i po krótkim przywitaniu zaczęli grać piosenki. Wszyscy wstaliśmy i poruszaliśmy się przy dźwiękach poruszającej muzyki. Głos wokalisty był odurzający. Poddałam się całkowicie, tak że nawet nie zauważyłam, kiedy ręce Johna mnie objęły od tyłu.
Kiedy rozbrzmiały pierwsze takty Sweater Weather zaczęłam wykrzykiwać tekst, podobnie jak cała reszta klubu. To była zdecydowanie najlepsza piosenka na świecie. Byłam na piosenkowym haju, jeżeli coś takiego w ogóle istnieje.
John i Brendon odprowadzili nas do domu, mimo, że mówiłyśmy im, iż same damy radę. Sarah już zdążyła nam zaplanować podwójną randkę w przyszłym tygodniu, o czym poinformowała mnie, kiedy brałam prysznic. Byłam niestety zbyt zmęczona, żeby na nią krzyczeć, a poza tym moje gardło błagało o coś na ból.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz motywuje do dalszego pisania, więc zachęcam Was do zostawiania po sobie śladu :)