sobota, 21 listopada 2015

Call me IX

- Jullian –
Za jakie grzechy ja się na to zgodziłem? Do jasnej cholery mam już 29 lat, a ona nadal potrafi zmusić mnie do udziału w jakimś pieprzonym bankiecie. A Kate, jak na złość, zapragnęła żebym się tam pojawił i nie pomogła w odwiedzeniu mojej ukochanej matki od tego pomysłu. Wiążąc granatowy krawat pasujący do ciemnego garnituru i perfekcyjnie białej koszuli, które były na mnie nieco przymałe, ale nie miałem odpowiedniej alternatywy, wytykałem sobie odebranie telefonu od mojej rodzicielki.

- Przecież nie masz pracy w ten wieczór, wiem, bo sprawdziłam. Możesz od czasu do czasu się poświęcić.

W dupie mam takie poświęcenie. Zanudzę się tam na śmierć, a znając moją matkę nie pozwoli mi wyjść do końca.

- Jesteś mi to winien.

Ominie mnie dzisiejsza rozmowa z Callie. Minęły już trzy lata od mojego przypadkowego telefonu. Nadal nie udało nam się spotkać, co jest beznadziejne, ale to po części moja wina. Mój przyjaciel znalazł nam pracę w Los Angeles i byłem zmuszony się przeprowadzić. Jednak to była oferta nie do odrzucenia. Nie dość, że dobrze płatna praca to dodatkowo darmowe mieszkanie w mieście aniołów i brak śniegu zimą.

Nie sprzedałem swojego apartamentu w Nowym Jorku, bo za bardzo jestem do niego przywiązany. Zresztą czasem wpadam na dłużej do miasta, przykładowo żeby odwiedzić Tobiego.

Stojąc w starej łazience, lekko psiknąłem się perfumami i zszedłem pod mieszkanie do czekającej na mnie czarnej limuzyny, w której siedziała zniecierpliwiona mama.

- Ile można się szykować? - Po co się witać z synem po pół roku nie widzenia? Trzeba go przecież najpierw za coś ochrzanić.

- Możemy już jechać? Chcę mieć to jak najszybciej za sobą. - Burknąłem zirytowany.

- Tym razem masz zostać do końca. - Czy tylko ja zamiast słów słyszę skrzeczenie?

- Wiem.

I to by było tyle z rozmowy. W ciszy przebyliśmy resztę drogi. W galerii czekałem tylko aż się oddali żeby pozabawiać gości i ruszyłem prosto do baru.

- Ciężki wieczór? - Zapytał mnie barman, kiedy wydawał mi moje whisky.

- Jakby nie patrzeć jeszcze się na dobre nie zaczął.

W chwili, w której chciałem wziąć łyka alkoholu, ktoś bez skrupułów mi go wyrwał.

- Jullianie, tym razem nie pozwolę ci się upić- powiedziała moja siostra, po czym zwróciła się do barmana. - Ten pan ma limit do jednego kieliszka szampana przez cały dzisiejszy wieczór. Mam pana na oku - dodała zabierając mnie do przygotowanego dla nas stolika.

- No braciszku opowiadaj, co ostatnio dzieje się u ciebie w LA.

- Wszystko po staremu. Chociaż właściwie moja kariera tam dobiega końca.

Usłyszałem dźwięk przychodzącej wiadomości, ale jako że nie wypadało odebrać jej w towarzystwie, tylko ją wyciszyłem, przy okazji zauważając, że sms jest od Callie.

- Pod koniec przyszłego tygodnia wracam do was.

- Czemu?

Wydawała się szczerze zdziwiona, a ja nie chciałem jej zdradzać prawdziwego powodu.

- Skończyła mi się umowa i brakowało mi was pod ręką.

- No jasne. Nie chcesz to nie mów. O widzę kilku znajomych, zaraz wracam.

I już jej nie było. Zostałem sam przy stoliku bez alkoholu, bez towarzystwa.

- Jullian? - Głos, który wywołał moje imię brzmiał znajomo, ale nie do końca mogłem skojarzyć z nim osobę. Odwróciłem się powoli i zobaczyłem pana Hamiltona, najlepszego przyjaciela mojego taty. Lubiłem tego staruszka. Był dla mnie jak dziadek. Jakby tak spojrzeć wstecz, to ostatnio widziałem go na pogrzebie.

- We własnej osobie, wciąż ten sam - powiedziałem wstając i przytulając się do niego.

-Nic się nie zmieniłeś. Powiedz chociaż, że niedługo mogę się spodziewać twojego ślubu, bo chciałbym go dożyć.

-Niestety jeszcze nie znalazłem tej jedynej, ale obiecuję, że będzie pan pierwszym zaproszonym na ślub.

-Mam taką nadzieję chłopcze. Przepraszam cię, ale te stare pierniki mnie wołają. - Mrugnął do mnie i odszedł.

Usiadłem na powrót do stolika i przypomniałem sobie o smsie od Callie. Okazało się, że ona też nie może dziś rozmawiać. I tak głupio się czułem bez rozmowy z nią. To była taka tradycja.

Schowałem telefon do kieszeni marynarki po cichu przeklinając moją siostrę, kiedy podeszła do stolika z mamą oraz oszałamiającą szatynką w zielonej sukni. Niestety obok niej zauważyłem jakiegoś chłopaka. Usiadła obok mnie, lekko się uśmiechając.

- Żeby nie było niezręcznie, to jest mój brat...

Nie dałem jej dokończyć.

- Jullian.

Kiedy to powiedziałem twarz szatynki zbladła.

- Tak właśnie. Jullianie poznaj moich przyjaciół. Callie i chłopak John.

Zauważyłem, że Callie mówi coś na ucho Johnowi i odchodzi w kierunku łazienki. Na pierwszy rzut oka wydawała się jakaś znajoma. Jednak raczej sam nie dojdę do tego skąd ją mógłbym znać.
Wróciła po pięciu minutach, a na jej twarzy nadal nie było uśmiechu.

-Wszystko w porządku? - Zapytałem, kiedy usiadła.

-Niestety nie.

Po tych słowach zrozumiałem wszystko. Przede mną stała moja Callie. Ta sama, której głos pozbawiał mnie koszmarów i o której zobaczeniu marzyłem, jak o niczym innym. Wyglądała milion razy lepiej niż w moich marzeniach. Brązowe włosy okalały jej twarz w kształcie serca, wielkie brązowe oczy lśniły delikatnym blaskiem. Była średniego wzrostu, ale idealnie odnalazłaby się przy moim boku. I co najważniejsze miała chłopaka.

Czemu mi o tym nie wspomniała?


Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie tak wyobrażałem sobie to spotkanie. Z tego też powodu całą kolację spędziłem milcząc lub potulnie pokazując mojej matce. Jednak nie mogłem się powstrzymać od zerkania od czasu do czasu na Callie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz motywuje do dalszego pisania, więc zachęcam Was do zostawiania po sobie śladu :)