sobota, 4 stycznia 2014

ever liar 18

przepraszam, że tak długo, ale starałam się napisać dłuższy rozdział.
liczę na wasze opinie :D
---------------------

Kolejne dwa dni minęły szybko. Pomijając kilka niezbyt miłych incydentów w szkole, to nie było najgorzej. Mac był niestety cały czas bardzo zajęty. Kiedy nie pracował, starał się dowiedzieć czegoś w mojej sprawie. Od rozmowy z nim starałam się jak najmniej czasu spędzać z moimi rodzicami, bojąc się, że w pewnym momencie wybuchnę i powiem im to, czego nie powinnam, przynajmniej do czasu, aż dowiem się wszystkiego.

W końcu nadszedł dzień moich 17 urodzin. Z jednej strony bardzo się z tego cieszyłam, a z drugiej pamiętałam o tym, co mówił mi Mac. Wiedziałam, że w tym dniu moje moce ujawnią się w pełni, jednak nie byłam pewna, co to znaczy. Kilkakrotnie prosiłam mojego przyjaciela, żeby mi to wyjaśnił, mimo to on mnie zbywał. Mówił, że to wszystko zależy ode mnie. Od tego jak silna moc drzemie we mnie. To było przerażające. Miałam nadzieję, że jest ona mała i nie zrobi mi niespodzianki jakimś wielkim wybuchem. Biorąc pod uwagę to, co zrobiłam z szybami w szkole i to zdarzenie z kotem, zapowiada się ciekawy dzień.

Odkąd wstałam, chodziłam jak na szpilkach. Starałam się być spokojna i opanowana, jednak w środku cała się trzęsłam. Wysłuchałam życzeń rodziców, zjadłam z nimi śniadanie i udałam się do szkoły. Nigdy nie afiszowałam się przed znajomymi moimi urodzinami. Wiedzieli o nich tylko moi najbliżsi, dlatego nie spodziewałam się dziś jakichkolwiek życzeń czy tym bardziej prezentów. No może od Maca i Chrisa. A jednak.

Otwierając swoją szafkę zobaczyłam w niej dwie koperty. Szybko schowałam je do torby razem z potrzebnymi mi obecnie książkami. Miałam dziś tylko pięć lekcji, w związku z czym umówiłam się na południe z Mackiem i Juliett. Od dawna chciałam ich ze sobą poznać, a moje urodziny to wprost idealna okazja.

Cała szkoła aż huczała od plotek o dzisiejszej wielkiej imprezie urodzinowej Violett. Zaproszeni skakali z radości, a pominięci chodzili z przygnębieniem wymalowanym na twarzy. Nie wiem, co w tym takiego nadzwyczajnego. Wszyscy przeżywali to tak, że nawet mnie nie zauważyli. Cieszyłam się z tego powodu. Stałam się małą, szarą myszką. Ta impreza to chyba najlepsze, co mogło mnie dziś spotkać.

Lekcje upłynęły mi dość szybko, po za chemią, na której to naszej kochanej pani zachciało się zrobić kartkówkę. Oddałam jej pustą kartkę. Trudno jakoś to poprawię. Po ostatnim dzwonku szybko zostawiłam część moich rzeczy w szafce i poszłam do kawiarni. Zajęłam stolik przy oknie i zamówiłam latte. Czekając na zamówienie wyjęłam z torby koperty i otworzyłam pierwszą z nich. Była w niej kartka urodzinowa przedstawiająca chłopca trzymającego w ręce niebieską różę. Gdy jej dotknęłam, okazało się, że była prawdziwa. Uniosłam kartkę do nosa i poczułam, jak niebiański zapach wdziera się do mojego nosa. Niesamowite. W środku znajdował się krótki wierszyk.

Trudno myśli ubrać w słowa
Oddać piórem życzeń kwiat
Chociaż serce żal do Ciebie chowa
Chciałbym życzyć Ci sto lat.

Wiedziałam, że ta kartka była od Nicka. W końcu, jaki inny chłopak mógł mieć do mnie żal. Co prawda niesłuszny, ale jednak. Było to bardzo miłe z jego strony. Drugiej koperty nie zdążyłam otworzyć, bo pojawiła się Juliett.

- Hej kochana. Wszystkiego najlepszego! – powiedziała i pocałowała mnie w policzek na powitanie.

- Dzięki. Miło, że wpadłaś.

- Nie ma sprawy. Proszę oto prezent – mówiąc to wręczyła mi torebkę.

- Wiesz, że nie musiałaś?

- Oj Kate nie marudź i otwieraj. Wiem, że ci się spodoba.

Nie zwlekając dłużej zaczęłam rozpakowywać prezent.  W torebce znajdowało się pudełko, a w nim buty do biegania. O takich właśnie marzyłam. Czerwono- czarne nike. Cudo.

- Jej nawet nie wiesz, jak bardzo chciałam je dostać. Dziękuję jesteś kochana – powiedziałam.

- Nie ma, za co. Akurat zobaczyłam je na witrynie i od razu pomyślałam o tobie.

- Witaj Katherin. Najlepszego! – rzucił Mac przysiadając się do nas. – To dla ciebie i nie przyjmuję zwrotów.

Postawił przede mną pudełko, które od razu odpakowałam. Była w nim bokserka z czerwonym logiem The Pretty Reckless. Idealnie pasowała do butów od Juliett.

- Dzięki Mac – powiedziałam i uściskałam go najmocniej, jak umiałam. – A właśnie zapomniałabym Juliett to jest Mac, Mac to jest Juliett.

- Miło mi cię poznać – odpowiedzieli równocześnie, po czym wszyscy się roześmialiśmy.

- No to, co chcecie zamówić? – zapytałam podając im menu i wzywając ręką kelnera.

- Ja bym prosiła o koktajl truskawkowy i szarlotkę – powiedziała Julie.

- A ja mokkę i również szarlotkę – dodał Mac.

- W takim razie ja też wezmę szarlotkę – dodałam. Kelner zapisał zamówienie i odszedł od naszego stolika.

- A więc Juliett, powiedz mi, co robisz w takiej małej mieścinie, jak Dobson? – zapytał mój przyjaciel.

- Studiuję medycynę na drugim roku. Zawsze chciałam pomagać ludziom.


Resztę popołudnia spędziliśmy na miłych, przyjacielskich pogawędkach. Wydawało mi się, że przypadli sobie do gustu.

3 komentarze:

  1. * skacząc jak opętana i wymachując pomponami wrzeszczę :
    - Dalej, dalej,
    Pati, dawaj,
    pisaj dalej,
    nie przestawaj,
    jak przestaniesz,
    to Ci damy,
    kopa w dupę,
    i do mamy !!! *
    Twój Pomysłodawca
    PS.
    Dzięki za powiadomienie. ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam i nic konkretnego się nie wydarza, za długo przeciągasz moment przed akcją. Poza tym bardzo mi się podoba całe opowiadanie, z niecierpliwością czekam na każdy nowy rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlaczego tak szybko się skończyło ? Chce więcej Błagam pisz dalej nie mogę się doczekać następnego rozdziału.!

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz motywuje do dalszego pisania, więc zachęcam Was do zostawiania po sobie śladu :)